sobota, 10 grudnia 2016

Wołyń '43 według Motyki

"Wołyń '43" Grzegorz Motyka,

Wydawnictwo Literackie, 2016 r.

 
Będzie krótko, bo nie mam wiele do napisania o tej książce...

Sięgnęłam po nią, ponieważ ostatnio znowu mocno odżył temat rzezi wołyńskiej, głównie za sprawą filmu Wojciecha Smarzowskiego i kontrowersji wokół niego, a ja miałam potrzebę przypomnienia sobie faktów i spojrzenia na historię z perspektywy szerszej niż to zazwyczaj przedstawiane jest w prasie codziennej czy wiadomościach.

Spodziewałam się czegoś na kształt "1945. Wojna i pokój" Magdaleny Grzebałkowskiej, ale dostałam po prostu książkę historyczną, w której autor koncentruje się na faktach i tyle. To oczywiście nie jest zarzut, ale liczyłam trochę na coś innego, stąd moje rozczarowanie. 

W dodatku, jak czytamy w przedmowie, tytuł ten jest niejako dodatkiem do innej pozycji - "stanowiącą samoistną całość kontynuacją poprzednio wydanej książki, jej pogłębieniem i uzupełnieniem (...)"[1] - i rzeczywiście, czytając ma się wrażenie, że to nie jest zamknięta całość, tylko pojedyncze rozdziały jakiejś grubszej książki... Najciekawsza dla mnie okazała się ostatnia część dotycząca współczesnych wydarzeń wokół tematu rzezi wołyńskiej '46.

Potrzebowałam książki, która da mi możliwość spojrzenia na historię z dwóch perspektyw: dalszej-  historyczno-społecznej i bliższej - pojedynczych osób i ich losów. Dostałam kilka rozdziałów z podręcznika do historii i potrzebuję uzupełnienia. Może macie coś do polecenia? 


PS. Jak pewnie w przypadku większości publikacji, które poruszają tematy sporne i ważne politycznie, pojawiają się też kontrowersje wokół samych autorów. Podobnie jest z Grzegorzem Motyką, o którym można przeczytać najróżniejsze opinie: od pochlebnych po kompromitujące. W tym wypadku pozostaje mi tylko zaufać wydawcy i "Polityce", która jest patronem medialnym powyższej książki, że promują kompetentnego historyka. 

Tutaj znajdziecie jeden z kilku wywiadów dostępnych online (dużo reklam, ale bez limitu).

[1] "Wołyń '43", Grzegorz Motyka, Wydawnictwo Literackie, 2016 r., str. 6.

sobota, 3 grudnia 2016

"Ignatek szuka przyjaciela"

"Ignatek szuka przyjaciela" Paweł Pawlak,
Wydawnictwo Nasza Księgarnia, 2015 r.

Jak donosi polska sekcja IBBY (The International Board on Books for Young People) na prestiżowej liście Białych Kruków* światowej literatury dziecięcej i młodzieżowej, znalazły się w tym roku cztery książki z naszego kraju. Wśród nich "Pszczoły" Sochy i Gajkowskiego, o których już pisałam i "Ignatek szuka przyjaciela" Pawła Pawlaka, o którym więcej będzie dzisiaj.

"Ignatek szuka przyjaciela" Pawła Pawlaka jest książka nietypową z dwóch powodów. Po pierwsze główny bohater, czyli tytułowy Ignatek jest...kościotrupem. Po drugie - ilustracje stanowią zdjęcia wyklejanych obrazków.

Ta krótka historia opowiada o spotkaniu świata żywych ze światem umarłych, pozwala nieco oswoić temat śmierci ale przede wszystkim jest o przyjaźni. Chociaż w sumie nie jestem pewna co jest jej głównym tematem. Interpretacji można by mnożyć, bo to niejednoznaczna historia i daje pole do popisu.

Wersja graficzna jest przyjemna dla oka i aż chciałoby się dotknąć oryginału, poczuć różne faktury i wypukłości obrazów. Ciekawy pomył i dobra inspiracja do plastycznych aktywności. Na koniec muszę jednak przyznać, że Ignatek nie skradł naszego serca. Czyta się dobrze, ogląda jeszcze lepiej, ale miłości między nami nie ma. Przynajmniej na razie;)

 

 
Paweł Pawlak jest uznawany przez wielu za jednego z lepszych współczesnych polskich ilustratorów, więc ze zdziwieniem stwierdziłam, że nie mogę znaleźć online żadnego wywiadu z nim o "Ignatku". A bardzo jestem ciekawa skąd pomysł na taką fabułę i jak - od strony technicznej - powstawały ilustracje do tej książki... Może za słabo szukałam. Tutaj za to krótka rozmowa z autorem o innych książkach i pracy pisarza w ogóle.

 

 


* Białe Kruki to tytuły wyselekcjonowane przez największy w Europie ośrodek badawczy nad książką dziecięcą -  Internationale Jugendbibliothek w Monachium.

wtorek, 22 listopada 2016

"Małe życie"

"Małe życie" Hanya Yanagihara,
Wydawnictwo W.A.B., 2016 r.

"Małe życie" Hanya Yanagihara
Zanim sięgnęłam po "Małe życie" słyszałam o nim wiele, głównie w samych superlatywach, aż nabrałam podejrzeń co do tej lektury. Czytałam entuzjastyczne recenzje w poważnych gazetach i spotykałam się z opiniami, że to książka, którą pochłania się w dwa wieczory (przypomnę: ponad 800 stron), że wywołuje potoki łez, że przyprawia czytelnika o szereg wstrząsów emocjonalnych... Po prostu "Titanic" literatury. Ale na szczęście okazało się, że nie!

Głównym bohaterem "Małego życia", jest Jude, którego poznajemy jako studenta amerykańskiej uczelni i towarzyszymy mu w kolejnych latach życia. W opisie wydawca informuje, że to powieść o czwórce przyjaciół, ale to trochę niezgodne z prawdą - głównego bohatera mamy tylko jednego, a pozostali trzej, choć bardzo ważni, są już postaciami drugoplanowymi. 

Jude jest bardzo wymagającym znajomym chociaż paradoksalnie stara się być jak najmniej absorbujący. Kim jest? To w sumie pytanie, które zadają sobie wszyscy jego bliscy i on sam przez większą część tej powieści. Tak mówi o nim jego najlepszy przyjaciel: 

"Jesteś nowojorczykiem. Mieszkasz w SoHo. Jesteś wolontariuszem organizacji artystycznej; jesteś wolontariuszem w kuchni dla bezdomnych. Jesteś pływakiem. Jesteś piekarzem. Jesteś kucharzem. Jesteś czytelnikiem. Masz piękny głos, chociaż już nie śpiewasz. Jesteś kolekcjonerem sztuki. (...) Jesteś najinteligentniejszą osobą jaką znam, pod każdym względem. Jesteś najdzielniejszą osobą jaką znam, pod każdym względem. Jesteś prawnikiem.(...) Kochasz swoją pracę, nie oszczędzasz się w niej. Jesteś matematykiem. Jesteś logikiem. Wielokrotnie próbowałeś tego nauczyć i mnie. Byłeś traktowany haniebnie. Przeżyłeś. Zawsze byłeś sobą." [1]

Trudno mówić o tej książce bez zdradzania treści, a to właśnie odkrywanie kolejnych faktów z życia Jude'a oraz śledzenie jego losów jest sednem tej powieści. Autorka pozwala poznawać nam bohatera w taki sposób, w jaki poznajemy ludzi w realnym życiu, powoli i stopniowo. Obserwujemy Jude'a i jego poczynania tu i teraz, ale co jakiś czas mamy okazję poznać jakąś historię z jego przeszłości, dzięki której zaczynamy inaczej na niego patrzeć i lepiej rozumieć co nim kieruje, żeby po kilkudziesięciu stronach dowiedzieć się jeszcze więcej i jeszcze raz spojrzeć na jego wybory czy odczucia w świetle nowych faktów. 

Doceniam sposób prowadzenia tej narracji: mamy tu nie tylko zmiany czasu, ale i różnych narratorów, a jednocześnie nie jest to poszatkowane czy przekombinowane, nie wprowadza nas w zagubienie. 

Zresztą w ogóle nie jest to książka, która wymaga od czytelnika dużo skupienia - czyta się dobrze i...chciałabym powiedzieć "lekko", ale zdecydowanie nie jest to słowo, które pasuje do "Małego życia". Bo to, czego ta lektura wymaga od czytelnika, to przede wszystkim zaangażowania emocjonalnego. Główny bohater przeżywa dużo i silnie, a my jesteśmy w to wciągani, jak jego najlepsi przyjaciele. 

Jeśli nie macie ochoty na grzebanie się w ludzkich dramatach, to nie sięgajcie po tę książkę. Dramatów tu nie brakuje i grzebania się w nich jest dużo. Kilkukrotnie zadawałam sobie pytanie, czy ta cała historia jest w ogóle prawdopodobna? I ostatecznie myślę, że jest mało prawdopodobna, ale jednak możliwa. A opis przeżyć wewnętrznych i procesów psychicznych bohatera - jak najbardziej przekonywujący. Polecam wszystkim miłośnikom studiów psychologicznych człowieka.

Bardo się już rozpisałam, a chciałam jeszcze wspomnieć o wywiadzie z autorką. Hanya Yanagihara mówi w nim m.in. o różnica kulturowych w podejściu do życia i śmierci pomiędzy Ameryką Północną a Azją oraz swoimi braku wiary w skuteczność psychoterapii. Bardzo ciekawy i zaskakujący dla mnie tekst. Polecam "Książki. Magazyn do czytania" nr 21, 2016.

A do wysłuchania archiwalna audycja "Z najwyższej półki", w której gościem Michała Nogasia jest autorka "Małego życia". Opowiada m.in. o tym, jak tworzyła swoje ostatnie dzieło - systematycznie, codziennie... wieczorami po pracy!

[1] "Małe życie" Hanya Yanagihara, Wydawnictwo W.A.B., 2016 r., str. 689-690.

piątek, 11 listopada 2016

"Złota klatka"

"Złota klatka" tekst: Anna Castagnoli, ilustracje: Carll Cneut
Wydawnictwo Dwie Siostry, 2016 r.         

"Złota klatka" Anna Castagnoli, Carll Cneut
Dawno nie miałam do czynienia z tak piękną baśnią jak ta. "Złota klatka" zachwyciła mnie w całości.
Przepiękne ilustracje, miejscami bogate, a gdzie indziej wręcz jakby celowo niedokończone, subtelne i wyraziste jednocześnie. To zdecydowanie największa zaleta tej książki.

Treść zresztą też jest znakomita, widać od razu, że jakaś mistrzyni to pisała, a druga mistrzyni tłumaczyła! 

Anna Castagnoli jest włoską pisarką, absolwentką filozofii, recenzentką literatury (tutaj możecie podejrzeć bloga, który prowadzi). Carll Cneut to belgijski ilustrator, wykładowca akademicki z długą listą zdobytych nagród i wyróżnień. Tłumaczką tego dzieła jest Wioletta Gołębiewska - absolwentka romanistyki i italianistyki, doktor historii, fotografka* (tutaj jest jej strona). I tacy wszechstronni i utalentowani ludzie stworzyli niezwykłą książkę.

Mamy tu to, co najlepsze z klasyki (nawet królewnę!), a jednocześnie czuć w tym świeżość i pozostaje wrażenie, że to powinna być baśń, która wejdzie do kanonu literatury dziecięcej.

I chyba na tym już skończę, bo same "achy" i "ochy", że aż nudno. Lepiej sami zobaczcie.




















PS.  Wydawnictwo proponuje w komplecie do "Złotej klatki" tzw. książkę aktywnościową, czyli połączenie kolorowanki i zeszytu do rysowania autorstwa Carlla Cneuta.

*Nie jestem pewna czy tłumaczka i fotografka to jedna i ta sama osoba, czy zbieżność nazwisk i imion, ale na stronie Urzędu Miasta Warszawa twierdzą, że tak.

wtorek, 25 października 2016

Czy król jest nagi?

"Król" Szczepan Twardoch,
Wydawnictwo Literackie, 2016 r.


Z Twardochem mam taki problem, że czasem ciężko jest mi oddzielić jego literaturę od niego samego... Ale zacznijmy od powieści.

"Król" to kolejna po "Morfinie" i "Drachu" książka Twardocha, po którą sięgam. Poprzednie ujęły mnie głównie silą języka. I tę silę odnalazłam również w "Królu".

Zaczyna się tak:
"Mojego ojca zabił wysoki, przystojny Żyd o szerokich ramionach i potężnych plecach machabejskiego boksera.

Teraz stoi w ringu, to ostatnia walka wieczoru i ostatnie koło tej walki, a ja patrzę na niego z pierwszego rzędu. Nazywam się Mojżesz Bernsztajn, mam siedemnaście lat i nie istnieję.

Nazywam się Mojżesz Bernsztajn, mam siedemnaście lat i nie jestem człowiekiem, jestem nikim, nie ma mnie, nie istnieję, jestem chudym, ubogim synem nikogo i patrzę na tego, który zabił mojego ojca, patrzę, jak stoi w ringu, piękny i silny.

Nazywam się Mojżesz Inbar, mam sześćdziesiąt siedem lat. Zmieniłem nazwisko. Siedzę przy maszynie do pisania i piszę. Nie jestem człowiekiem. Nie mam nazwiska."

Dla mnie - wspaniałe.

Na okładce (zresztą bardzo ciekawej, autorstwa Rafała Kucharczuka) piszą, że to "Burzliwe lata trzydzieste XX wieku. (...) Zwroty akcji, romanse, gwałty, ćwiartowanie ciał, szantaże, przewroty - podszyte przemocą codzienne życie stolicy.". I w sumie to wszystko prawda. Czyta się dobrze i z zaciekawianiem, czasem z niesmakiem, jak rozumiem, zamierzonym przez autora. Obrazy trochę jak z filmów Tarantino - brzydota, przemoc i silne emocje w świecie na krawędzi realności. Wszystko tu mnie wciągnęło: postacie, miejsca i akcja; gangsterzy i ich kobiety, Warszawa żydowska i polska w przeddzień II wojny światowej, szemrane interesy ulicy i wielka zakulisowa polityka. Napisane dobrym, soczystym językiem, wulgarnym i pięknym jednocześnie. Kupuję to.

Po odłożeniu książki przychodzi do mnie refleksja, że tak na prawdę dałam się porwać bardzo szowinistycznej opowiastce. I do tego, jak ulał pasuje wizerunek Twardocha, wytatuowanego macho trenującego boks, a po godzinach intelektualisty z papierosem. I ta nonszalancja w wywiadach...

Bardzo ciekawą dyskusję na temat "Króla" i jego autora można przeczytać na Facebooku na profilu Jacka Dehnela, który punktuje Twardocha m.in. za szereg błędów faktograficznych, nieścisłości historyczne i...nadmiar występujących opisów męskiego przyrodzenia. Złośliwi i dociekliwi internauci przywołują, że jeszcze kilka lat temu Twardoch był pulchnym, pryszczatym młodzieńcem w niczym nie przypominającym dzisiejszego wizerunku pisarza. A i poglądy polityczne jakby zmieniają się nieco wraz ze zmianą rządów... No trudno. Nawet jeśli to wszystko to tylko kreacja, a ta proza wcale nie jest taka dobra, mi się podoba.

I nie tylko mi. Powieść zbiera dobre recenzje. Dyskusja pełna pochwał m.in. w Tygodniku kulturalnym (słowo, że obejrzałam ten odcinek już po opisaniu książki;) A kontrowersyjny wywiad (przynajmniej sądząc po komentarzach w sieci) do przeczytania w Wyborczej.

wtorek, 11 października 2016

Skandynawski Dan Brown

"Płyń z tonącymi" Lars Mytting,
Wydawnictwo Smak Słowa, 2016 r.

I oto mamy skandynawskiego Dana Browna...i to nie jest komplement.
 
Kto nie słyszał o "Porąb i spal"? Pewnie słyszeliście i ja słyszałam nie raz, ale jakoś ta książka nie wpadła w moje ręce. Kiedy dowiedziałam się, że autor tego poradnika o drewnie pisze również powieści, a jedna z nich ukaże się w polskim przekładzie, postanowiłam po nią sięgnąć. Dodatkową zachętą była reklama, że to tytuł uhonorowany Nagrodą Norweskich Księgarzy*.

"Płyń z tonącymi" jest opowieścią o młodym Norwegu, który stopniowo odkrywa swoją historię rodzinną. A jest co odkrywać, ponieważ rodzice mężczyzny giną w tajemniczych okolicznościach, gdy jest małym dzieckiem. Wychowują go dziadkowie, którzy niewiele mówią o swojej przeszłości, a kiedy umierają, do naszego bohatera zaczynają docierać intrygujące informacje o jego przeszłości, które zmuszają go do rozpoczęcia poszukiwań własnych korzeni rodzinnych. 

I tu zaczyna się przygoda, prawie jak w "Kodzie Leonarda da Vinci" - poszukiwania skarbu (ale nie wiadomo co to za skarb właściwie), wyścig z domniemanym wrogiem (nie ma pewności czy to wróg, czy przyjaciel), zaskakujące odkrycia (przynajmniej takie mają być) oraz romans (a nawet dwa) plus dylematy moralne szargające sumienie naszego bohatera. Wszystko to na tle historii dramatycznych losów wojennych Europy. Plus wątek drewna, które jest, jak rozumiem, miłością Larsa Myttinga i przynajmniej części bohaterów jego powieści. Może akcja trochę mniej wartka niż u Browna i klimaty chłodniejsze, ale jeśli chodzi o wiarygodność zdarzeń i postaci to już podobnie. 

Koniec końców nawet mnie ta opowieść w pewnym momencie wciągnęła, ale to trochę tak, jak niezbyt dobry film potrafi zatrzymać widza przed ekranem, a jednak później człowiek żałuje, że dał się nabrać i stracił czas...

Chyba że...lubicie wspomnianego Dana Browna. Może dla jego fanów ta lektura będzie samą przyjemnością? Dajcie znać.

Dla zaciekawionych (mimo wszystko) na stronie wydawcy fragment powieści do przeczytania, na Booklips wywiad z autorem. Swoją drogą, ciekawa postać z tego Myttinga ;)

* Nagroda Księgarzy jest w Norwegii podobno jedną z bardziej prestiżowych. W zeszłym roku otrzymała ją Maja Lunde za naprawdę bardzo ciekawą "Historię pszczół".

środa, 5 października 2016

Rozmowa z Hertą Müller

"Moja ojczyzna była pestką jabłka" Herta Müller
Wydawnictwo Czarne, 2016 r.

Lada dzień ogłoszenie laureata Nagrody Nobla w literaturze, a dzisiaj o wywiadzie rzece z Hertą Müller - noblistką z 2009 roku. 
"Moja ojczyzna była pestką jabłka. Rozmawia Angelika Klammer" to naprawdę dobra książka - niewielki format, tekstu na dwa wieczory, za to treści bardzo dużo. Napisana pięknym językiem, pełnym oryginalnych metafor historia życia pisarki: o dzieciństwie, dorastaniu i dojrzewaniu, o przemocy ze strony bliskich i przemocy ze strony państwa. Nie jest to biografia, więc nie dostajemy pełnego portretu noblistki, a raczej autoportret, z którego dowiadujemy się o autorce tyle tylko, ile ona sama chce nam pokazać, głownie przez pryzmat swojej twórczości i stworzonych przez nią bohaterów. 

Jak można mówić o terrorze dyktatora odwołując się do pojęcia estetyki? Herta Müller potrafi: ciekawie i przekonująco. O tym, jak język może być ogłupiały i ogłupiający, a szarość i brzydota publicznych przestrzeni i przedmiotów codziennego użytku celową bronią reżimu w walce z własnym społeczeństwem.

" Socjalizm oznacza wypędzenie piękna. Tuż po przełomie zobaczyłam, że ta planowa brzydota dotyczy całej Europy Wschodniej(...). To nie mógł być przypadek."   

Ciekawe są jej refleksje na temat różnic pomiędzy językiem rumuńskim i niemieckim, które służą też opisowi jej tożsamości*:

"Konwalie, niemieckie 'majowe dzwoneczki' to rumuńskie 'małe łzy'.(...) Często okazywało się, że rumuński bardziej mi odpowiada niż przyniesiony w głowie niemiecki, że jego postrzeganie życia lepiej do mnie pasuje."

I tak poprzez te rozważania dochodzimy do najbardziej zapadających w pamięci fragmentów: opisu doświadczeń prześladowania, szykan i tortur, których doświadczyła osobiście autorka, jej najbliżsi oraz bohaterzy jej książek. Zresztą punktem wyjścia dla większości tematów tej rozmowy są bohaterzy powieści Müller i ich losy, więc dla tych, którzy znają jej twórczość będzie to pewnie dodatkowy atut książki.

Nie wiem, na ile to było przemyślane, ale całość kończy się obszernym fragmentem o języku i kolażach z wycinków gazet, które robi pisarka. Te ostatnie strony pozwalają wrócić do rzeczywistości na powrót posklejanym emocjonalnie. Piękne zakończenie.

To niewątpliwie propozycja dla czytelników o mocnych nerwach i nie jest to proza, którą czyta się miło przy porannej kawie. Ale jak już się zacznie, to raczej człowiek rezygnuje z kawy, niż z lektury.
Ciągle nie wiem, jak można tak pięknym językiem opowiadać, o tak strasznych doświadczeniach.

Próbkę tego czym jest "Moja ojczyzna była pestką jabłka" możecie przeczytać tutaj:
http://www.polityka.pl/opolityce/1505474,1,wywiad-angeliki-kuzniak-z-herta-mller.read

PS. To jeden z tych przypadków, kiedy przysłowie "nie sądź książki po okładce" sprawdza się w 100%. Czy tylko mi ta okładka wydaje się okropna?!

1) "Moja ojczyzna była pestką jabłka" Herta Müller, Wydawnictwo Czarne, 2016 r., str. 67
2) "Moja ojczyzna była pestką jabłka" Herta Müller, Wydawnictwo Czarne, 2016 r., str. 78
* Pisarka jest Niemką, urodzoną i wychowaną w Rumunii.

czwartek, 29 września 2016

Głód i chciwość

"Głód" Martin Caparrós
Wydawnictwo Literackie, 2016 r.

Dawno nic nie pisałam, bo czytałam na prawdę grubą książkę. Zajęło mi to trochę czasu, ale nie żałuję. Było warto. Spróbuję Wam napisać dlaczego.

"Głód" to połączenie reportażu i eseju, opis świata przeplatany z filozoficznymi rozważaniami autora. I choć może to brzmieć jak trudna lektura, to trudna jest rzeczywiście, ale tylko na poziomie faktów, z którymi konfrontuje nas Caparrós. Jego mistrzostwo polega na sposobie narracji, który wciąga, jak dobra powieść.

Nie da się ukryć, że na odbiór tej książki niewątpliwie duży wpływ ma pogląd polityczny odbiorcy. Autor reprezentuje ewidentnie lewicowy światopogląd. Jest to lewicowość mądra, krytyczna i odważna. Nie ukrywam - dla mnie w sam raz. Ciekawa jestem opinii osób, które mają skrajnie inne widzenie świata niż Capparós.

Mamy 700 stron. Podróżujemy kolejno przez Niger, Indie, Bangladesz, USA, Argentynę, Sudan Południowy i Madagaskar. W każdym z tych miejsc oglądamy głód. Czym jest? Skąd się bierze? Jakie są jego skutki? Odpowiedzi, które padają są różne w zależności od miejsca i czasu. Inny jest głód powoli umierających Nigeryjczyków, inny żyjących z tego co znajdą na wysypisku śmieci Argentyńczyków, jeszcze inny jedzących tylko najtańsze produkty Amerykanów... To co je łączy, to fakt, że zależą od czegoś jeszcze - od ludzi. Problem głodu na świecie to sprawa do rozwiązania - przynajmniej tak twierdzi autor, a ja mu wierzę. 

Dlaczego więc wciąż istnieje? Najbardziej ogólną odpowiedź można chyba zawrzeć w jednym słowie - zachłanność. Zachłanność polityków, korporacji, konsumentów. Czyli też każdego z nas. I nie jest to tylko oskarżenie wywołujące gniew czy wyrzuty sumienia. W trakcie lektury one się pojawiają, ale to nie z nimi zostaję po przeczytaniu tej książki. To raczej rodzaj świeckiej spowiedzi, w którą autor nas włącza i sam bije się w piersi. Pokazuje co jest jego udziałem i jego winą. Jego i moją, i Twoją Czytelniku, i każdego z tego "lepszego" świata... Jednocześnie daje sobie i nam możliwość poprawy, choć z drugiej strony nie pozostawia złudzeń - nasze pojedyncze działania wiele nie zmienią. Mogą dać nam tylko odrobię ulgi, że nie bierzemy udziału w tym mechanizmie, którego produktem jest tytułowy głód. Chociaż, czy to w ogóle możliwe?



"Kadi (...) poszła z dzieckiem do szpitala.(...) Będzie już więcej niż sześć dni - tak mówi:więcej niż sześć dni - jak została przyjęta, ona i jej maluch; nie rozumie tylko, dlaczego powiedzieli jej, że dziecko zachorowało, bo nie było prawidłowo karmione.
- Zawsze mu dawałam jeść. Karmiłam go piersią, potem zaczęłam mu dawać jedzenie. Zawsze dawaliśmy mu jeść. Czasem ja i mój mąż nie jedliśmy, jedliśmy bardzo mało, ale jemu zawsze dawaliśmy; nigdy nie płakał, zawsze miał co jeść.(...) Jeśli zachorował to z innego powodu. Ktoś rzucił na niego urok, jakaś czarownica. Albo nałykał się pyłu, kiedy przeszło przez wieś to wielkie stado.(...) Nie wiem, co mu jest, ale to nie może być z jedzenia. On je.
- A co dostaje do jedzenia?
- Jak to co? Woura - rzuca, jakby to było coś oczywistego. 
Nie mówię jej, że woura - rodzaj polenty z mąki jaglanej rozrobionej z wodą - nie wystarcza do wykarmienia półtorarocznego dziecka, że brakuje tam niemal wszystkiego, co dziecku potrzebne.
(...)
Parę godzin później (...) odchodzi, z martwym maleństwem na plecach."

[cyt. "Głód" M. Caparrósa, Wydawnictwo Literackie, 2016 r., str. 17]




"Nyayiyi mruży oczy, żeby lepiej widzieć; mówi, że ma bardzo zły wzrok. Pyta, czy widzę coś tam daleko; jej zdaniem to krowy. Na tych obrzeżach świata nie ma okularów, każdy widzi co widzi. Dla niektórych świat jest wyraźny i kolorowy, dla innych zamazany, nieczytelny. To pozostałość dawnej różnorodności sposobów widzenia. Teraz z krajach bogatych - w krajach, gdzie są okulary - wmówiono nam, że istnieje tylko jeden sposób patrzenia, modelowy dla nas, i że mamy się ratować, czym popadnie, byle ten model osiągnąć. Funkcje patrzenia są bowiem zunifikowane: czytanie, na przykład, wymagające pewnej ostrości widzenia, jest zjawiskiem nowym dla trzech czwartych ludzkości świata. Przez całe wieki, tysiąclecia, większość ludzi nie potrzebowała takiej rozdzielczości."

[cyt. "Głód" M. Caparrósa, Wydawnictwo Literackie, 2016 r., str. 571]
  

 
Rozmowa z autorem "Głodu" do wysłuchania na stronach radiowej Trójki i do przeczytania na stronie National Geographic.


poniedziałek, 19 września 2016

Romans z wielkim konfliktem w tle

"Żywopłot" Dorit Rabinyan,
wydawnictwo Smak Słowa, 2016 r.


"Żywopłot" to dla mnie po prostu romans, wprawdzie ze skomplikowanym tłem społeczno-religijnym i napisany dobrym językiem, ale romans. I akurat chyba w złym momencie po niego sięgnęłam - miał być przerwą w lekturze "Głodu" Martína Caparrósa - bo w ogóle nie będąc w nastroju na tego typu historię miłosną ciężko było mi się w 100% wczuć w losy bohaterów.

Zaczyna się, jak najlepsze kryminały i nawet, gdy już wiadomo, że kryminał to nie jest - wciąż trzyma w napięciu, chyba w głównej mierze przez sposób narracji. Początek jest taki: ona jest żydówką z Izraela, on muzułmaninem z Palestyny, trafiają na siebie w Nowym Jorku i na szczęście nie jest łzawo ani naiwnie, jest trudno. Jest też pięknie, namiętnie, bywa smutno i dramatycznie - chyba wszystko co w takich love story zawrzeć należy. Mam wrażenie, że dość przewidywalnie.

Najciekawszy był dla mnie wątek konfliktu, ale nie tego izraelsko-palestyńskiego, tylko wewnętrznego konfliktu bohaterki, która jest uwikłana w lojalności wobec swojej rodziny, narodu i historii. Aż czuć, jak wszystko to, co odziedziczyła od swoich rodziców, w sensie emocjonalnym, ciąży na niej i wręcz nią włada wbrew jej woli - nienawiść, strach, uprzedzenia.

Więc jeśli macie ochotę  na historię miłosną - bardzo proszę, chyba nie będziecie zawiedzeni. Chociaż ja fanką tego gatunku nie jestem i przynajmniej póki co, nie zostanę;)

A jeśli chcecie poczytać o wspomnianym konflikcie politycznym bez czarno-białej perspektywy polecam jeden z rozdziałów "Wykluczonych" Artura Domosławskiego.


Tutaj jeszcze strona autorki "Żywopłotu", a na niej odnośniki do wywiadów w prasie i telewizji www.doritrabinyan.com.  A wywiad w języku polskim do przeczytania na onet.pl (pisarka trochę zdradza, ile w tej książce jest z jej osobistej historii;)

PS. Wydawca podaje, że książka ta została usunięta z listy lektur w Izraelu, a wydano ją tam w 2014 r. Czy oznacza to, że w Izraelu lektury są tak bieżące? Ktoś mi wyjaśni?

piątek, 16 września 2016

Paryż dla dzieci

"Paryż Piżamorama" Frederique Bertrand, Michael Leblond
wydawnictwo Wytwórnia, 2015 r.


Pamiętacie wydawnictwo Wytwórnia i "Balladę"? Tym razem będzie o innej nietypowej pozycji z ich katalogu: "Paryż Piżamorama" Frederique Bertrand i Michaela Leblond. To rodzaj graficznego albumu o mieście i jego największych atrakcjach. W podróż zabiera nas tytułowy Piżamoram czyli chłopiec w piżamie. Razem z nim oglądamy największe atrakcje stolicy Francji: wieżę Eiffla, Łuk Triumfalny, Centrum Pompidou i inne. Jednak największą atrakcją dla czytelnika jest pewna mała sztuczka - technika jakiej użyto do ilustracji w tej książce pozwala oglądać ruchome obrazy! 
Wszystko to dzięki foli w cienkie czarne paski, która przyłożona do odpowiednich fragmentów obrazków wywołuje złudzenie ruchu. Pamiętacie takie zabawki z dzieciństwa? Ja miałam taki kartonik, po którym "maszerował" mały niedźwiedź;) Tutaj zastosowano ten zabieg bardziej subtelnie, efekt współgra z ciekawą grafiką. Tekstu jest niewiele, stron zresztą również ale mocą tej książki jest iluzja. Dajcie się jej porwać!

Zresztą co tu dużo pisać, lepiej sami zobaczcie filmik (tutaj) zamieszczony przez wydawnictwo. Fajne? Fajne;)

A jak Wam się spodoba sięgnijcie po "Nowy Jork Piżamorama" tej samej pary autorów.

piątek, 9 września 2016

"Jesień"

"Jesień" Karl Ove Knausgård
Wydawnictwo Literackie, 2016 r.

Pisałam już wcześniej przy okazji "Mojej walki", że czekam na premierę "Jesieni" z wielką niecierpliwością. Emocje moje podniosła dodatkowo entuzjastyczna recenzja Krzysztofa Vargi, który pisał m.in., że "to największy hołd dla rodzicielstwa, jaki kiedykolwiek czytał. Największa pochwała życia, które (...) tutaj pokazuje swoją nieraz okrutną, ale zawsze piękną twarz. (...) Knausgård w pewnym sensie ratuje nasze dusze".

Niestety, gdyby moje życie zależało od Knausgårda, to tą książką z pewnością by go nie uratował.

"Jesień" to zbiór właściwie nie wiadomo do końca czego...felietonów, listów, ćwiczeń z uważności? Ciężko było mi jednoznacznie stwierdzić, co właściwie czytam. Najwięcej satysfakcji dała mi lektura tych rozdziałów, w których autor przyznaje się do swoich słabości czy win ("Butelki") lub rozlicza z przeszłości swoich bliskich ("Żmije"). W tym jest, jak zwykle, dosadny i przekonywujący, podobnie jak wtedy, gdy dotyka tematów tabu (np. "Wargi sromowe").

Część fragmentów przypomina mi bardziej felietony do gazet, i to takie, które trzeba napisać co tydzień, choć nie zawsze jest chęć i temat. Ale trzeba uczciwie przyznać, że są pośród nich też takie, które czyta się z ciekawością (np. "Dagerotypia").

Pozostałe rozdziały zakwalifikowałabym do kategorii "ćwiczenia z uważności". I choć cenię sobie bardzo tę aktywność, to zdecydowanie wolę ją praktykować nie ocierając się o patos czy banał, tutaj to się nie udało. Wielka szkoda.

Myślę o Knausgårdzie, którego znam z "Mojej walki", o jego poczuciu krzywdy, niepewności i codziennym bólu w kontakcie z rzeczywistością. Mam wrażenie, że te przeżycia są wciąż zbyt silne, żeby oddać się w pełni medytacji nad tu i teraz. A jak rozumiem, tym właśnie miała być "Jesień".

Jednego tej książce nie można odmówić - jest pięknie wydana. Trzymanie jej w ręku to prawdziwa przyjemność. Przynajmniej tyle.

Wywiad z autorem, m.in. o "Jesieni" przeczytacie w Gazecie Wyborczej, a krótkiej dyskusji o tej książce możecie wysłuchać w moim ulubionym "Tygodniku kulturalnym" :)

niedziela, 4 września 2016

Nike 2016


Czekając na ogłoszenie finalistów tegorocznej nagrody Nike postanowiłam podzielić się z Wami refleksjami po przeczytaniu kilku z nominowanych pozycji. Będą cztery reportaże i jedna biografia. Niewiele i niestety nie sięgnęłam po żadną z wymienionych powieści. Będzie trzeba nadrobić;)

Na stronie Gazety Wyborczej znajdziecie spis wszystkich nominowanych wraz z opisami i recenzjami.

A poniżej moja krótka lista:

Biografia Zofii Stryjeńskiej to dla mnie przede wszystkim wzruszająca opowieść o artystce, która cierpiała z miłości do sztuki, mężczyzn i swoich dzieci. Czytając tę książkę czułam, jak z każdym rozdziałem coraz mniej zazdroszczę jej sławy i talentu, za to bardziej podziwiam i współczuję - wyborów, których musiała dokonać i konsekwencji, z którymi później się mierzyła. Polecam, chociaż myślę, że nie jest to tytuł, który znajdzie się w czołówce.
Opowieść o współczesnym Egipcie, która mogłaby być pasjonująca, a jednak nie jest. Zdecydowanie to nie jest mój faworyt, chociaż to tylko niewiele ponad 200 małych stron i warto trochę się pomęczyć, żeby dowiedzieć się nieco o dzisiejszej Aleksandrii i jej mieszkańcach. 
Dla kogoś, komu USA kojarzą się głownie z Nowym Jorkiem to doskonała lekcja tego, jaka jest "prawdziwa" Ameryka. A może sprawiedliwiej jest powiedzieć - jaka bywa. Historia współczesnego Ku Klux Klanu i portrety kilku jej członków dają do myślenia.  
To pierwszy z moich faworytów. "Białystok. Biała siła, czarna pamięć" jest o tym, że przed wielką fanatyczną nienawiścią, która zabija (dosłownie) pojawia się zawsze szereg znaków i zapowiedzi; że nie ignorując ich mamy szansę zatrzymać faszyzm, rasizm, antysemityzm. Ale jeśli przegapimy ten moment, to może się okazać, że później będziemy już bezsilni. To do bólu aktualna książka. Nie tylko dla Białegostoku, niestety. 
To drugi z moich faworytów do nominacji. Nie wiem czy przegapiłam te lekcje historii, czy nie słuchałam uważnie, ale na prawdę czytając tę książkę miałam chwilami wrażenie, że autorka odkrywa przede mną fakty, o których nie miałam pojęcia. Książka jest  podzielona na kilka rozdziałów, każdy z nich poświęcony innemu problemowi i obszarowi Polski w roku 1945. Mi najbardziej zapadły w pamięci dwa: o jeżdżeniu na szaber na Ziemie Odzyskane i Warszawie przepełnionej martwymi ciałami. Bez epatowania okropnościami wojny, bez ocen ludzi postawionych przed przedziwnymi okolicznościami życiowymi. Myślę, że na prawdę warto przeczytać. A bardzo ciekawej rozmowy z autorką możecie wysłuchać w programie "Inny punkt widzenia".

To by było tyle. Teraz czekam na ogłoszenie siedmiu finalistów i biegnę nadrabiać zaległości (obawiam się, że niestety nie czytelnicze;).

PS. Nie wiem czemu wśród nominowanych nie ma Wojciecha Jagielskiego za "Wszystkie wojny Lary" i Anny Janko za "Małą Zagładę". Obie te książki mnie poruszyły i uważam je z ważne lektury.

piątek, 2 września 2016

Klasyczny kryminał?

"Sidney Chambers. Cień śmierci" James Runcie
Wydawnictwo Marginesy, 2016 r.

Usłyszałam niedawno o całkiem przyzwoitym (podobno) serialu detektywistycznym, nieco w klimacie kryminałów Agathy Christie. Ponieważ ostatnio ciężko mi przewidzieć, kiedy będę miała dłuższą chwilę wolnego czasu, żeby nie oglądać jednego odcinka na trzynaście razy, postanowiłam sięgnąć po pierwowzór.

"Sidney Chambers. Cień śmierci" wydało wydawnictwo Marginesy, które kojarzy mi się między innymi z "Dochodzeniem" D. Hewsona i za rozrywkę jaką mi dostarczyli tą lekturą bardzo ich lubię. Oczywiście w swojej ofercie mają znacznie więcej i często znacznie lepszych pozycji, np. serię J. Cabre czy "Shantaram" G.D.Robertsa.

Tu mamy do czynienia ze zbiorem opowiadań, których głównym bohaterem jest ksiądz pracujący w małej parafii pod Londynem i... rozwiązujący zagadanki kryminalne. Czasem jest to kradzież, innym razem morderstwo. Młodemu duchownemu bliżej do panny Marple niż Detektywa w Sutannie (pamiętacie jeszcze ten serial?!;)  Dostajemy trochę obrazków z angielskiej prowincji lat '50, odrobinę Londynu z tamtego okresu, eleganckie obiady u arystokracji i jazzowe koncerty w Soho. Dodatkowo ksiądz jest młody i służy w kościele anglikańskim więc mamy również wątek miłosny.

Niestety James Runcie nie jest jak Agatha Christie. Wszystko to trochę naiwne a klimat słabo zarysowany, ale w sumie czyta się przyjemnie, pod warunkiem, że w małych dawkach. W sam raz, od czasu do czasu, po jednym opowiadaniu do herbatki o 17.00 ;)

PS. Ten serial to "Grantchester" i w przeciwieństwie do książki, jest dostępny w polskiej wersji językowej już od roku. Widzieliście? A w Wielkiej Brytanii ukazało się już kilka kolejnych części przygód Sidneya Chambersa, więc jak ktoś się wciągnie, będzie miał co czytać. Ja raczej po kolejne opowiadania nie sięgnę, ale na ekranizację chętnie zerknę. Może będzie w sam raz do prasowania;)

poniedziałek, 29 sierpnia 2016

Dla miłośników RPA

"Lustro o północy. Śladami Wielkiego Treku" Adam Hochschild
Wydawnictwo Czarne, 2016.

Historia Wielkiego Treku to opowieść o migracji Burów w głąb kontynentu afrykańskiego z powodu dyskryminacji przez brytyjskich kolonizatorów. Wielki Trek miał miejsce w latach 30. i 40. XIX wieku. Burowie to biali farmerzy, których przodkowie przybyli z Europy do Afryki Południowej w XVII i XVIII wieku. Uciekając przed brytyjską dominacją zdobywali kolejne tereny w głębi lądu zamieszkane przez tubylców. Najbardziej spektakularne zwycięstwo odnieśli nad Zulusami w bitwie nad Krwawą Rzeką w 1838 r.

Autor przenosi nas wielokrotnie pomiędzy wydarzeniami z XIX wieku i współczesną historią RPA, w której potomkowie Burów - Afrykanerzy, wciąż świętują odniesione przed latami zwycięstwo i cały czas walczą o państwo dla siebie. Wszystko to okraszone religijnym doktrynerstwem, apartheidem i nacjonalizmem.

Historia to raczej gorzka i jednocześnie, na swój sposób, fascynująca. Napisana jest ciekawie, chociaż nie aż tak, żebym nie mogła oderwać się od lektury.

Dla mnie jej największym minusem jest to, że kończy się w latach 80. Mamy jeszcze później krótki rozdział z 2007 r., ale zdecydowanie nie wyczerpuje on mojej ciekawości, jak poszczególne wątki społeczno-polityczne rozwijają się obecnie. Sięgając po tę książkę nie znalazłam nigdzie na stronie wydawnictwa informacji, że jest to przekład drugiego wydania z małymi uzupełnieniami do pierwszego z 1990 roku. Można za to przeczytać, że to opis współczesnej Afryki Południowej. Niestety "współczesna" nie obejmuje ostatniego ćwierćwiecza i tego bardzo mi zabrakło.

To pewnie książka, która bardziej przypadnie do gustu osobom zainteresowanym historią Afryki Południowej niż laikom w tym temacie, takim jak ja. Tak czy inaczej nie żałuję, że po nią sięgnęłam. Muszę teraz tylko poszukać lektury uzupełniającej. Jakieś propozycje może?


PS. Wiele fragmentów tej książki wprawiało mnie w zdumienie. Oto jeden z nich:

"W 1916 roku południowoafrykańska wytwórnia filmowa kręciła film pod tytułem "De Voortrekkers" (...). Producenci ustawili laager z wozów, z trzema tysiącami czarnych górników, zwolnionych tego dnia z pracy, rozdano składane assagaje. Mieli odegrać rolę zuluskich wojowników. Biali rezerwiści w kostiumach z epoki wcielili się w trekkerów. Kiedy czarni czekali na rozkazy, biali jak na zawołanie zaczęli strzelać. Niektórzy z nich nabili dziewiętnastowieczne muszkiety ostrą amunicją. Filowcy bez większego przekonania próbowali przerwać strzelaninę, ale nie mogli oprzeć się pokusie nakręcenia tych scen. Kiedy walka się skończyła, na placu boju pozostali: jeden zabity czarny górnik i stu dwudziestu dwóch rannych (...). Film reklamowano jako zawierający "prawdziwe" sceny bitewne. Okazał się wielkim hitem."

"Lustro o północy. Śladami Wielkiego Treku", A. Hochschild, wyd. Czarne, 2016 r., str. 254-255.

wtorek, 23 sierpnia 2016

Walka Knausgarda

"Moja walka" Karl Ove Knausgard,
Wydawnictwo Literackie, od 2014.

"Moja walka" to sześć tomów ekshibicjonistyczno-narcystycznego obrazu życia Knausgarda. Jest to jednocześnie tzw. bestseller, i to podobno nawet światowy ;)

Wstał rano, umył zęby, zrobił siku, zaparzył kawę, zjadł śniadanie, otworzył gazetę...Niby nic się nie dzieje, aż nagle orientujemy się, że jesteśmy w samym sercu opisu przemocy domowej, zdrady, paraliżującego wręcz lęku przed ludźmi, walki z samym sobą o przetrwanie kolejnego dnia. Jak w terapii długoterminowej, autor porusza się powoli po zakamarkach swoich wspomnień, przeskakuje w czasie, koncentruje się wielokrotnie na pozornie błahych wydarzeniach, ale to właśnie one pozwalają nam zrozumieć kim jest i to pewnie lepiej niż jakikolwiek dosłowny opis jego charakteru.

Kanusgar skrupulatnie opisuje wszystko, nawet to czego nie chcemy czytać, bo wywołuje w nas wstyd lub obrzydzenie, zapewne dlatego, że jest cząstką również naszej historii. 

Ja osobiście mam poczucie, że obserwując tę autoterapię autora sama mimowolnie poddaję się podobnemu procesowi - kolejne zdarzenia z życia głównego bohatera, w większym lub mniejszym stopniu, zmuszają mnie do konfrontacji z własnymi wspomnieniami i przeżyciami, co nie zawsze jest przyjemne.

Na pewno dla części czytelników ta powieść będzie po prostu irytująca albo nudna, bo ona taka bywa. Ale jeśli akurat w Was poruszy jakieś wrażliwe struny, nie będzie Wam żal czasu na żaden z kolejnych tomów.  Najlepiej sprawdzić to na własnej skórze sięgając po dowolną część "Mojej walki". 

Każdy z tomów (a przynajmniej każdy z czterech przetłumaczonych na język polski) jest odrębną częścią i w zasadzie nie trzeba ich czytać po kolei. Pierwszy obejmuje kilka okresów z życia autora, pomiędzy którymi narracja płynnie się przenosi ( i moim zdaniem jest to najbardziej przyjazna forma więc może jednak warto od niej zacząć); drugi to głównie opis życia dojrzałego człowieka z nielicznymi retrospekcjami; trzeci obejmuje wczesne lata szkolne głównego bohatera; czwarty to opowieść o pierwszych wyzwaniach młodego mężczyzny, który rozpoczyna samodzielne życie. 

Nie wiem kiedy ukażą się dwie ostatnie części "Mojej walki", ale na pewno po nie sięgnę, kiedy już będą dostępne. 

A póki co czekam na pierwszą książkę z innego cyklu Knausgarda - "Cztery pory roku". Premiera "Jesieni" 1 września 2016 r.. Krzysztof Varga w Gazecie Wyborczej* pisze o tej książce, że "to największy hołd dla rodzicielstwa jaki kiedykolwiek czytał. (...) Knausgard w pewnym sensie ratuje nasze dusze." Cóż...czekam w takim razie na ratunek ;)

Wywiad z autorem możecie obejrzeć w programie Xiegarnia tutaj (ok 20 minut) lub przeczytać na stronach Gazety Wyborczej tutaj

PS. W różnych recenzjach "Mojej walki" i wywiadach z autorem tyle razy pojawia się porównanie do "W poszukiwaniu straconego czasu", że aż zatęskniłam za tą powieścią i mam ochotę pogrążyć się w jej lekturze przez najbliższe pół roku. Gdybym więc przestała pisać o czym czytam to znaczy, że czytam Prousta ;)

* cytat pochodzi ze strony Wydawnictwa Literackiego

piątek, 19 sierpnia 2016

o książce, której nie czytałam...


Dzisiaj będzie o książce, której nie czytałam, a właściwie o książkach. Mam na myśli książki autorstwa Asli Erdogan, tureckiej pisarki i dziennikarki, która w swojej twórczości wiele miejsca poświęca obronie praw człowieka, przez co niejednokrotnie była w swojej ojczyźnie szykanowana. Niestety żadna z jej prac nie jest przetłumaczona na język polski. Mam nadzieję, że wkrótce to się zmieni.

Asli Erdogan pierwszą swoją książkę napisała podczas stypendium w... Europejskiej Organizacji Badań Jądrowych CERN w Genewie (*). Z wykształcenia jest inżynierem komputerowym i fizyczką, ale od lat zawodowo zajmuje się pisaniem. Jeszcze w czasie studiów miała okazję odwiedzić Polskę w ramach wymiany studenckiej i tak w '87 roku znalazła się wśród studentów toruńskiego Uniwersytetu Mikołaja Kopernika. Ponownie w naszym kraju zagościła na dłużej w zeszłym roku, w ramach programu ICORN (Międzynarodowa Sieć Miast Pisarzy na Uchodźstwie, która ma na celu zapewnienie bezpieczeństwa i możliwości pracy dla pisarzy, którzy są prześladowani w swoich ojczyznach). Po roku spędzonym w Krakowie Asli Erdogan wróciła do Turcji, gdzie 17 sierpnia 2016 r. została aresztowana pod zarzutem działalności terrorystycznej (wraz z innymi pracownikami dwujęzycznej gazety kurdyjskiej). 

Wywiad z pisarką można przeczytać w Wysokich Obcasach lub wysłuchać na stronie Radia Kraków. Oficjalną stronę Asli Erdogan znajdziecie tutaj, a petycję o jej uwolnienie możecie podpisać na stronie change.org. Niestety bez złudzeń, że to może wywrzeć realny wpływ na władze Turcji, raczej jako symbol swojego wsparcia i znak protestu przeciwko łamaniu praw człowieka...

A wokół tematu Turcji polecam "Zielone migdały, czyli po co światu Kurdowie" Pawła Smoleńskiego (wyd. Czarne), a ja czekam niecierpliwie, aż będę mogła przeczytać "O północy w Pera Palace. Narodziny współczesnego Stambułu" Charlsa Kinga (wydaną zaledwie dwa dni temu, również przez Czarne).


(*) Oficjalnie jako datę wydania pierwszej powieści podaje się rok 1994 ale sama pisarka w wywiadzie dla Wysokich Obcasów mówi, że to właśnie w CERN napisała pierwszą powieść. 

sobota, 13 sierpnia 2016

Crictor i inne niesamowite stwory

"Crictor i inne niesamowite stwory" Tomy Ungerer,
Wydawnictwo Format, 2014.


Są takie książki dla najmłodszych czytelników, z którymi mam pewien problem - generalnie bardzo mi się podobają, ale mam spore wątpliwości czy aby na pewno chcę je czytać swojemu dziecku. "Crictor i inne niesamowite stwory" to właśnie jedna z nich.

Podoba mi się wydanie - nieduży format, twarda oprawa, dobry papier i bogactwo ilustracji. Ich twórcą i jednocześnie autorem opowieści jest Tomi Ungerer - uznany francuski ilustrator, zdobywca licznych nagród, w tym medalu Hansa Christiana Andersena. Pierwsze jego książki powstawały w latach '50 a opowiadanie "Crictor" w 1958 r. (polskie wydanie 2014 r. ).

Oglądanie jego dzieł to dla mnie prawdziwa przyjemność. Historie też mnie wciągają, są trochę absurdalne, śmieszne i straszne zarazem. Mój problem polega na tym, że są tam również policjanci z bronią, złodzieje, przemytnicy, więzieni, napadani i postrzeleni...
Od razu muszę zaznaczyć, że wydawca jako grupę docelową czytelników wskazuje dzieci w wieku 4-8 lat. Cóż, zdecydujcie sami.

Na część moich wątpliwości odpowiedź można znaleźć w wywiadzie z Michałem Rusinkiem (tak, tym samym, który przez lata był sekretarzem Wisławy Szymborskiej), który przekładał na język polski inne książki Ungerera ("Księżycolud", "Otto", "Trzej zbójcy"). W rozmowie o twórczości pisarza, tłumacz jego prac mówi m.in. o tym, że literatura może mieć funkcję szczepionki na świat. Cały wywiad znajdziecie tutaj a więcej informacji o autorze oraz innych jego książkach również na stronie wydawnictwa Format lub na oficjalnej stronie ilustratora www.tomiungerer.com.
My na pewno zajrzymy do pozostałych książek Ungerera, a Wy?:)

PS. Jestem też pod wrażeniem strony wydawnictwa Format - dokładne opisy i obszerne fragmenty książek, dużo informacji o autorach i ciekawe materiały dodatkowe. Brawo!

poniedziałek, 8 sierpnia 2016

Debiut Yaa Gyasi

"Droga do domu" Yaa Gyasi,
Wydawnictwo Literackie, 2016.

Zacznę od tego, że ta książka naprawdę mi się podobała.

Mamy tu historię kolejnych pokoleń dwóch afrykańskich rodzin, kobiet, mężczyzn i ich dzieci, zaczynając od XVIII wieku po XXI. To czasem pełne nadziei, innym razem gorzkie i smutne opowieści o kolonizacji Afryki, walkach plemiennych, trudnych tradycjach, niewolnictwie, dyskryminacji rasowej, walce o własną tożsamość.

Autorce udało się bez patosu, ale też bez naiwnych uproszczeń, pokazać jak historie przodków wpływają na losy kolejnych bohaterów powieści. Kamienny naszyjnik przekazywany z pokolenia na pokolenie - dający poczucie więzi z przodkami - czasem jest jak amulet przynoszący szczęście, innym razem jak ciężar, który przygniata i nie daje iść dalej.

Mój jedyny zarzut dotyczy długości tej książki. Mam wrażenie, że posłużyłoby jej rozbudowanie postaci i poszerzenie wątków. Chwilami miałam wrażenie, że to tylko szkic grubej powieści, w którą mogłabym się zanurzyć na wiele dni, a z chęcią nawet tygodni. Tymczasem mamy książkę na dwa wieczory. Z drugiej strony, to niewątpliwie ogromna sztuka ująć te wszystkie wątki w tak krótką formę.

Podsumowując: polecam, choć zostałam z poczuciem niedosytu. Czekam na kolejną powieść Yaa Gyasi!

Autorka jest debiutantką. Więcej o jej pierwszej książce  przeczytacie np. w "The Washington Post", a wywiad z pisarką znajdziecie na www.powells.com. Niestety na polskich stronach niewiele udało mi się znaleźć. Coś przeoczyłam?

piątek, 5 sierpnia 2016

Tajemnice Manhattanu

"Tajemnice Manhattanu" Colin Harrison
Wydawnictwo Agora, 2016.

Odkąd odkryłam jak wspaniałym kryminałem jest "Dochodzenie" napisane przez Davida Hewsona na podstawie scenariusza serialu (sic!) oraz, że książka "House of Cards" Michaela Dobbsa podoba mi się nawet bardziej niż popularna ekranizacja, nie gardzę już z góry tymi tytułami, które pojawiają się niejako przy okazji promocji filmu opartego na tej samej historii. Taką książką są właśnie "Tajemnice Manhattanu", które w Polsce ukazały się chwilę przed premierą filmu, ale amerykańskie wydanie pochodzi z 1996 i zostało nawet zaliczone przez "The New York Times" do setki książek godnych uwagi w danym roku.

Z okładki dowiemy się, że to "stylowy czarny kryminał w duchu powieści Raymonda Chandlera i zarazem pesymistyczna relacja na żywo z rozpadu Ameryki, w której nie ma już ostatnich sprawiedliwych - są tylko mordercy i ich wspólnicy". Zapowiada się dobrze.

Po pierwszych stu stronach zaczynam przeczuwać, że to jeden z tych kryminałów, w których akcja rozwija się przez 370 stron książki, by w trzydziestu ostatnich kompletnie nas zaskoczyć i pozostawić w niemym zdumieniu, a wszystkie wcześniej wyczytane fakty przedstawić w nowym świetle. Otóż nie...

Autor trzyma nas w napięciu (zresztą moim zdaniem niewielkim) przez większą część powieści, aby w finale rozczarować niezbyt zaskakującym rozwiązaniem tytułowych tajemnic.

Nie czyta się tego źle, ale w sumie co z tego, skoro ani to dobry klasyczny kryminał, ani ciekawy obraz rozpadu Ameryki...

Może film wypada lepiej? Ktoś widział?

Rozmowy o książce możecie wysłuchać na stronach radiowej Czwórki - zachęcają, namawiają i polecają...

PS. "Tajemnice Manhattanu" ukazały się po polsku w 2008 pod tytułem "Mroki Manhattanu" w wydawnictwie C&T, więc pewnie możecie je znaleźć w niejednej bibliotece, podobnie jak inne kryminały Harrisona.
 

czwartek, 4 sierpnia 2016

Felek i Tola

"Felek i Tola" Sylvia Vanden Heede
 Wydawnictwo Dwie Siostry, 2011.

Dzisiaj o Felki i Toli. To dość nietypowa para zwierzaków - lis i zajęczyca. Choć można powiedzieć, że jest pomiędzy nimi spora różnica charakterów, razem mieszkają i dzielą codzienne obowiązki oraz wspólnie stawiają czoła nietypowym zdarzeniom. Budzą moją wielką sympatię i z przyjemnością śledzę ich losy w kolejnych tomach: "Felek i Tola","Do zobaczenia, Felku i Tolu", "Felek i Tola na wyspie" oraz "Felek i Tola i porywacze". Tyle po polsku, ale w oryginale dostępnych jest aż kilkanaście tomów!

Lubię tę serię z kilku powodów. Po pierwsze jest serią - można się bezpiecznie przywiązać do bohaterów i zostać z nimi na dłużej. Po drugie, ma wspaniałe i jednocześnie oszczędne ilustracje autorstwa The Tjong-Khinga (o którym pisałam więcej tutaj).

Kolejny powód to fakt, że są to książki dla dwóch grup wiekowych odbiorców - do czytania przedszkolakom oraz jako samodzielna pierwsza lektura dla starszych dzieci.Litery są duże, zdania krótkie, tekst prosty. Moim zdaniem to nie jest minus, choć oczywiście nadaje specyficznego charakteru całej narracji. Zajrzyjcie sami;)





Autorką książek jest Sylvia Vanden Heede. Nie znalazłam niestety o niej zbyt wiele informacji poza krótką notatką na stronie polskiego wydawcy oraz znacznie dłuższą, ale...po holendersku, na Wikipedii. Jest nawet cała strona poświęcona serii o Toli i Felku, ale jak ktoś nie jest poliglotą, to chyba wiele nie skorzysta. Zaskoczył mnie ten brak wywiadów czy bardziej szczegółowych informacji, nie tylko po polsku, ale nawet po angielsku. Może za słabo szukałam. Jak znajdziecie coś więcej, koniecznie dajcie znać:)

niedziela, 31 lipca 2016

To był naprawdę zły weekend.

"Wykluczeni" Artur Domosławski
Wydawnictwo Wielka Litera, 2016.

To był naprawdę zły weekend. Sięgając po "Wykluczonych" nie spodziewałam się oczywiście radosnej lektury, ale tę książkę czyta się wyjątkowo ciężko... 

To nie są historie z przeszłości, które wydarzyły się w jakimś jednym zakątku świata. To opis naszej rzeczywistości, tu i teraz, bo jak pokazuje autor, w erze globalizacji wszyscy jesteśmy elementami mechanizmu, który bezlitośnie wyklucza niektórych ludzi, całe społeczności czy grupy etniczne z szansy na względnie bezpieczne życie, rozwój, czasem w ogóle z możliwości przetrwania. 

W "Wykluczonych" przeczytamy o mieszkańcach brazylijskich faweli, o współczesnych niewolnikach w Ameryce Południowej, o prześladowanych Beduinach, o konflikcie izraelsko-palestyńskim, o dzisiejszych skutkach kolonializmu sprzed lat, o ludobójstwie w Birmie, o wojnie, której jedną z przyczyn jest globalne ocieplenie klimatu, o dyskryminacji ze względu na rasę, płeć, wyznanie, orientację seksualną...

Prześladują i są prześladowani chrześcijanie, muzułmanie, żydzi, buddyści; prześladowani w Ameryce, Afryce, Azji, Europie...kobiety, mężczyźni, dzieci.

Domosławski opisuje tę rzeczywistość zarysowując szerszy kontekst historyczny i społeczny, pokazuje mechanizmy, które kierują zachowaniami jednostek, grup społecznych, rządów państw. To bardziej szkic obecnej kondycji naszego świata niż dogłębna analiza. Można to uznać za minus, ale z drugiej strony mam wrażenie, że ta forma nie pozwala łatwo uciec w intelektualne rozważania i mocno trzyma przy emocjach; głównie złości, bezsilności, smutku. Mnie pozostawia z poczuciem, że nikt z nas nie jest bez winy, wszyscy jesteśmy beneficjentami wielu z opisanych w książce ludzkich wykluczeń.

To zdecydowanie nieprzyjemna lektura, ale bez wahania polecam przeczytać. Bo niewiedza też wyklucza.


Wywiadu z autorem książki możecie posłuchać na stronie radia Tok.fm, a rozmowę z nim o "Wykluczonych" przeczytacie na ksiazki.wp.pl.

PS. Na półce czeka na mnie "Ludowa historia Stanów Zjednoczonych" Howarda Zinna, do którego A. Domosławski odwołuje się kilkukrotnie w "Wkluczonych" oraz "Głód" Martina Caparrósa, ale chyba muszę najpierw trochę odetchnąć...

piątek, 29 lipca 2016

Książki, których nie czytamy dzieciom...


Dzisiaj przegląd książek, których nie czytamy dzieciom. Nie dlatego, że są nie za mądre albo brzydkie (oj...to byłby dłuuuugi i smutny przegląd), ale dlatego, że są do oglądania, opowiadania i przeżywania, bez czytania;)

Pierwsze takie książki zagościły u nas dawno temu, bo ich forma pozwala na odbiór treści już przez najmłodszych, a wykonanie (w większości z grubych kartonowych stron) umożliwia samodzielną lekturę nawet roczniakowi bez ryzyka zniszczenia. Teraz nadszedł dla nich czas renesansu - oglądamy je na nowo, zwracamy uwagę na całkiem inne rzeczy a opowieść tworzy już samo dziecko.

Na początek seria 1001 drobiazgów wydawnictwa Tatarak: "Na wsi", "W mieście", "Nad wodą", "Piraci" oraz "Wiosna, lato, jesień, zima". Ich autor - Ali Mitgutsch - jest niemieckim autorem książek dla dzieci, publikuje od kilkudziesięciu lat a jego pierwsza książka ze wspomnianej wyżej serii ukazała się w jego ojczyźnie już w latach '60. Więcej o autorze znajdziecie tutaj. Ja lubię te książki za to, że nie są takie ugrzecznione i np. na basenie można wypatrzeć sikające dziecko;)

Seria o ulicy Czereśniowej wydawnictw Dwie Siostry: "Wiosna na ulicy Czereśniowej", "Lato na ulicy Czereśniowej", "Jesień na ulicy Czereśniowej", "Zima na ulicy Czereśniowej", "Noc na ulicy Czereśniowej". Tytuły chyba mówią same za siebie. W przeciwieństwie od "1001 drobiazgów" tutaj każda kolejna strona jest kontynuacją poprzedniej. To co łączy obie serie to duże formaty, dużo szczegółów, dużo sposobów na korzystanie z tej książki (konstruowanie opowieści, wyszukiwanie szczegółów, śledzenie konkretnych wątków). Autorką książek o ulicy Czereśniowej jest Rotraut Susanne Berner, również Niemka, która w tym roku została nagrodzona jako ilustratorka jednym z najbardziej prestiżowych wyróżnień w świecie literatury dziecięcej - medalem Hansa Christiana Andersena! Na stronie www.wimmlingen.de znajdziecie więcej informacji o niej samej i ciekawych dodatków do serii o ulicy Czereśniowej, niestety wszystko po niemiecku, ale kolorowanki do druku nawet ja znalazłam;)

I wreszcie nasi rodzimi autorzy.

Najpierw seria o Mamoko wydawnictwa Dwie Siostry: "Miasteczko Mamoko", "Dawno temu w Mamoko", "Mamoko 3000" czyli odpowiednio o tytułowym miasteczku, jego wersji z przeszłości i w przyszłości. Autorzy - Aleksandra i Daniel Mizielińscy - to jedni z najbardziej utytułowanych polskich twórców książek dla dzieci. Nawet nie będę się starać ich przedstawić, sami przeczytajcie na przykład tutaj. I wydaje mi się, że po prostu albo ich się lubi albo nie. Ja lubię i tę serię i większość innych książek, które stworzyli.

A na ostatek Emilia Dziubak i "Rok w lesie" wydawnictwa Nasza Księgarnia. To jedna z książek z serii "Rok w..." ale każda z pozycji ma innego autora i bardzo się od siebie różnią (właściwie to na razie są dwie i trzecia w przygotowaniu). Ta pozycja może mieć dużą wartość edukacyjną bo pokazuje cykl życia lasu i jego mieszkańców ale przede wszystkim jej oglądanie daje namiastkę czegoś, co może nam dać sam las: odrobinę oddechu i wyciszenia. Emilia Dziubak jest ilustratorką, której prace możecie zobaczyć m.in. tutaj. Ja bardzo lubię jeszcze inną książkę (zresztą tego samego wydawnictwa), do której zrobiła ilustracje - "A ja nie chcę być księżniczką" Grzegorza Kasdepke ale o tym innym razem.

Tak na prawdę wybór tych książek jest chyba całkiem subiektywny i zależy od tego, czyje ilustracje bardziej trafiają w nasz gust. Dla mnie ich największą wartością jest to, że dają okazję do bycia uważnym i nie ograniczają narracji a przy tym nigdy nie są zbyt nudne, zbyt trudne czy zbyt straszne.

Inna sprawa, że moim zdaniem mamy za dużo tych książek, wystarczyłyby pewnie ze trzy;)

A jakie są Wasze ulubione książki do oglądania?

PS. W tym bardzo długim poście zabrakło jeszcze dwóch książek, naszych ostatnich odkryć: "Gdzie jest tort?" i "Wielki piknik" wydawnictwa EneDueRabe (z jakiegoś powodu tych tytułów niestety nie można znaleźć na ich stronie), których autorem jest The Tjong-Khing. To już są książki z fabułą, która jest po prostu narysowana, zresztą moim zdaniem wspaniale. Zdecydowanie dla starszych dzieci (mam na myśli od ok. 3 r.ż.), chociażby ze względu na fakt, że strony już nie są kartonowe. W ogóle twórczość tego pana mnie ostatnio zafascynowała. Możecie sobie podejrzeć tutaj jego prace lub przeczytać z nim wywiad, a ja zapewne jeszcze nie raz będę o nim wspominać;)

wtorek, 26 lipca 2016

Między MŚ a igrzyskami

"Nemezis. O człowieku z faweli i bitwie o Rio" Misha Glenny
wydawnictwo Czarne, 2016.



Na początku książki przeczytacie trochę o historii Rio de Janeiro, powstawaniu faweli i poznacie różnych jej mieszkańców. Później zaczyna się opowieść o jednym z gangsterów, jego drodze od ubogiego, ciężko pracującego mieszkańca opuszczonej przez władze dzielnicy do jednego z bardziej szanowanych przez lokalną społeczność bossów kartelu narkotykowego. Nie zaskoczy Was pewnie konkluzja, że czasem nie wiadomo czyja władza jest gorsza: mafii czy legalnej władzy i że granica pomiędzy nimi jest najczęściej płynna. Plus wątek Mistrzostw Świata w Piłce Nożnej z 2014 r. i przygotowań do Letnich Igrzysk Olimpijskich w 2016 r.

Czytałam z niezdrową fascynacją i dreszczem emocji, niemal jak "Ojca chrzestnego". Reportaż jest napisany wartko, z pokazaniem szerszego kontekstu społecznego, ekonomicznego i politycznego. Co jakiś czas musiałam sobie przypominać, że to wszystko niestety nie jest fikcja literacka, co pozostawiało mnie nieodmiennie z poczuciem bezradności...

Wiecie, że w samym Rio jest około 900 faweli?

Warto od razu uzupełnić sobie tę lekturę o "Wykluczonych" Domosławskiego, a przynajmniej kilka pierwszych rozdziałów o Rio.

PS. Bardzo sobie cenię tę serię wydawnictwa Czarne. Po co nie sięgnę okazuje się ciekawe i dobrze napisane (chociaż nie mogę powiedzieć, żebym przeczytała jakoś szczególnie dużo tych reportaży;).