poniedziałek, 29 sierpnia 2016

Dla miłośników RPA

"Lustro o północy. Śladami Wielkiego Treku" Adam Hochschild
Wydawnictwo Czarne, 2016.

Historia Wielkiego Treku to opowieść o migracji Burów w głąb kontynentu afrykańskiego z powodu dyskryminacji przez brytyjskich kolonizatorów. Wielki Trek miał miejsce w latach 30. i 40. XIX wieku. Burowie to biali farmerzy, których przodkowie przybyli z Europy do Afryki Południowej w XVII i XVIII wieku. Uciekając przed brytyjską dominacją zdobywali kolejne tereny w głębi lądu zamieszkane przez tubylców. Najbardziej spektakularne zwycięstwo odnieśli nad Zulusami w bitwie nad Krwawą Rzeką w 1838 r.

Autor przenosi nas wielokrotnie pomiędzy wydarzeniami z XIX wieku i współczesną historią RPA, w której potomkowie Burów - Afrykanerzy, wciąż świętują odniesione przed latami zwycięstwo i cały czas walczą o państwo dla siebie. Wszystko to okraszone religijnym doktrynerstwem, apartheidem i nacjonalizmem.

Historia to raczej gorzka i jednocześnie, na swój sposób, fascynująca. Napisana jest ciekawie, chociaż nie aż tak, żebym nie mogła oderwać się od lektury.

Dla mnie jej największym minusem jest to, że kończy się w latach 80. Mamy jeszcze później krótki rozdział z 2007 r., ale zdecydowanie nie wyczerpuje on mojej ciekawości, jak poszczególne wątki społeczno-polityczne rozwijają się obecnie. Sięgając po tę książkę nie znalazłam nigdzie na stronie wydawnictwa informacji, że jest to przekład drugiego wydania z małymi uzupełnieniami do pierwszego z 1990 roku. Można za to przeczytać, że to opis współczesnej Afryki Południowej. Niestety "współczesna" nie obejmuje ostatniego ćwierćwiecza i tego bardzo mi zabrakło.

To pewnie książka, która bardziej przypadnie do gustu osobom zainteresowanym historią Afryki Południowej niż laikom w tym temacie, takim jak ja. Tak czy inaczej nie żałuję, że po nią sięgnęłam. Muszę teraz tylko poszukać lektury uzupełniającej. Jakieś propozycje może?


PS. Wiele fragmentów tej książki wprawiało mnie w zdumienie. Oto jeden z nich:

"W 1916 roku południowoafrykańska wytwórnia filmowa kręciła film pod tytułem "De Voortrekkers" (...). Producenci ustawili laager z wozów, z trzema tysiącami czarnych górników, zwolnionych tego dnia z pracy, rozdano składane assagaje. Mieli odegrać rolę zuluskich wojowników. Biali rezerwiści w kostiumach z epoki wcielili się w trekkerów. Kiedy czarni czekali na rozkazy, biali jak na zawołanie zaczęli strzelać. Niektórzy z nich nabili dziewiętnastowieczne muszkiety ostrą amunicją. Filowcy bez większego przekonania próbowali przerwać strzelaninę, ale nie mogli oprzeć się pokusie nakręcenia tych scen. Kiedy walka się skończyła, na placu boju pozostali: jeden zabity czarny górnik i stu dwudziestu dwóch rannych (...). Film reklamowano jako zawierający "prawdziwe" sceny bitewne. Okazał się wielkim hitem."

"Lustro o północy. Śladami Wielkiego Treku", A. Hochschild, wyd. Czarne, 2016 r., str. 254-255.

wtorek, 23 sierpnia 2016

Walka Knausgarda

"Moja walka" Karl Ove Knausgard,
Wydawnictwo Literackie, od 2014.

"Moja walka" to sześć tomów ekshibicjonistyczno-narcystycznego obrazu życia Knausgarda. Jest to jednocześnie tzw. bestseller, i to podobno nawet światowy ;)

Wstał rano, umył zęby, zrobił siku, zaparzył kawę, zjadł śniadanie, otworzył gazetę...Niby nic się nie dzieje, aż nagle orientujemy się, że jesteśmy w samym sercu opisu przemocy domowej, zdrady, paraliżującego wręcz lęku przed ludźmi, walki z samym sobą o przetrwanie kolejnego dnia. Jak w terapii długoterminowej, autor porusza się powoli po zakamarkach swoich wspomnień, przeskakuje w czasie, koncentruje się wielokrotnie na pozornie błahych wydarzeniach, ale to właśnie one pozwalają nam zrozumieć kim jest i to pewnie lepiej niż jakikolwiek dosłowny opis jego charakteru.

Kanusgar skrupulatnie opisuje wszystko, nawet to czego nie chcemy czytać, bo wywołuje w nas wstyd lub obrzydzenie, zapewne dlatego, że jest cząstką również naszej historii. 

Ja osobiście mam poczucie, że obserwując tę autoterapię autora sama mimowolnie poddaję się podobnemu procesowi - kolejne zdarzenia z życia głównego bohatera, w większym lub mniejszym stopniu, zmuszają mnie do konfrontacji z własnymi wspomnieniami i przeżyciami, co nie zawsze jest przyjemne.

Na pewno dla części czytelników ta powieść będzie po prostu irytująca albo nudna, bo ona taka bywa. Ale jeśli akurat w Was poruszy jakieś wrażliwe struny, nie będzie Wam żal czasu na żaden z kolejnych tomów.  Najlepiej sprawdzić to na własnej skórze sięgając po dowolną część "Mojej walki". 

Każdy z tomów (a przynajmniej każdy z czterech przetłumaczonych na język polski) jest odrębną częścią i w zasadzie nie trzeba ich czytać po kolei. Pierwszy obejmuje kilka okresów z życia autora, pomiędzy którymi narracja płynnie się przenosi ( i moim zdaniem jest to najbardziej przyjazna forma więc może jednak warto od niej zacząć); drugi to głównie opis życia dojrzałego człowieka z nielicznymi retrospekcjami; trzeci obejmuje wczesne lata szkolne głównego bohatera; czwarty to opowieść o pierwszych wyzwaniach młodego mężczyzny, który rozpoczyna samodzielne życie. 

Nie wiem kiedy ukażą się dwie ostatnie części "Mojej walki", ale na pewno po nie sięgnę, kiedy już będą dostępne. 

A póki co czekam na pierwszą książkę z innego cyklu Knausgarda - "Cztery pory roku". Premiera "Jesieni" 1 września 2016 r.. Krzysztof Varga w Gazecie Wyborczej* pisze o tej książce, że "to największy hołd dla rodzicielstwa jaki kiedykolwiek czytał. (...) Knausgard w pewnym sensie ratuje nasze dusze." Cóż...czekam w takim razie na ratunek ;)

Wywiad z autorem możecie obejrzeć w programie Xiegarnia tutaj (ok 20 minut) lub przeczytać na stronach Gazety Wyborczej tutaj

PS. W różnych recenzjach "Mojej walki" i wywiadach z autorem tyle razy pojawia się porównanie do "W poszukiwaniu straconego czasu", że aż zatęskniłam za tą powieścią i mam ochotę pogrążyć się w jej lekturze przez najbliższe pół roku. Gdybym więc przestała pisać o czym czytam to znaczy, że czytam Prousta ;)

* cytat pochodzi ze strony Wydawnictwa Literackiego

piątek, 19 sierpnia 2016

o książce, której nie czytałam...


Dzisiaj będzie o książce, której nie czytałam, a właściwie o książkach. Mam na myśli książki autorstwa Asli Erdogan, tureckiej pisarki i dziennikarki, która w swojej twórczości wiele miejsca poświęca obronie praw człowieka, przez co niejednokrotnie była w swojej ojczyźnie szykanowana. Niestety żadna z jej prac nie jest przetłumaczona na język polski. Mam nadzieję, że wkrótce to się zmieni.

Asli Erdogan pierwszą swoją książkę napisała podczas stypendium w... Europejskiej Organizacji Badań Jądrowych CERN w Genewie (*). Z wykształcenia jest inżynierem komputerowym i fizyczką, ale od lat zawodowo zajmuje się pisaniem. Jeszcze w czasie studiów miała okazję odwiedzić Polskę w ramach wymiany studenckiej i tak w '87 roku znalazła się wśród studentów toruńskiego Uniwersytetu Mikołaja Kopernika. Ponownie w naszym kraju zagościła na dłużej w zeszłym roku, w ramach programu ICORN (Międzynarodowa Sieć Miast Pisarzy na Uchodźstwie, która ma na celu zapewnienie bezpieczeństwa i możliwości pracy dla pisarzy, którzy są prześladowani w swoich ojczyznach). Po roku spędzonym w Krakowie Asli Erdogan wróciła do Turcji, gdzie 17 sierpnia 2016 r. została aresztowana pod zarzutem działalności terrorystycznej (wraz z innymi pracownikami dwujęzycznej gazety kurdyjskiej). 

Wywiad z pisarką można przeczytać w Wysokich Obcasach lub wysłuchać na stronie Radia Kraków. Oficjalną stronę Asli Erdogan znajdziecie tutaj, a petycję o jej uwolnienie możecie podpisać na stronie change.org. Niestety bez złudzeń, że to może wywrzeć realny wpływ na władze Turcji, raczej jako symbol swojego wsparcia i znak protestu przeciwko łamaniu praw człowieka...

A wokół tematu Turcji polecam "Zielone migdały, czyli po co światu Kurdowie" Pawła Smoleńskiego (wyd. Czarne), a ja czekam niecierpliwie, aż będę mogła przeczytać "O północy w Pera Palace. Narodziny współczesnego Stambułu" Charlsa Kinga (wydaną zaledwie dwa dni temu, również przez Czarne).


(*) Oficjalnie jako datę wydania pierwszej powieści podaje się rok 1994 ale sama pisarka w wywiadzie dla Wysokich Obcasów mówi, że to właśnie w CERN napisała pierwszą powieść. 

sobota, 13 sierpnia 2016

Crictor i inne niesamowite stwory

"Crictor i inne niesamowite stwory" Tomy Ungerer,
Wydawnictwo Format, 2014.


Są takie książki dla najmłodszych czytelników, z którymi mam pewien problem - generalnie bardzo mi się podobają, ale mam spore wątpliwości czy aby na pewno chcę je czytać swojemu dziecku. "Crictor i inne niesamowite stwory" to właśnie jedna z nich.

Podoba mi się wydanie - nieduży format, twarda oprawa, dobry papier i bogactwo ilustracji. Ich twórcą i jednocześnie autorem opowieści jest Tomi Ungerer - uznany francuski ilustrator, zdobywca licznych nagród, w tym medalu Hansa Christiana Andersena. Pierwsze jego książki powstawały w latach '50 a opowiadanie "Crictor" w 1958 r. (polskie wydanie 2014 r. ).

Oglądanie jego dzieł to dla mnie prawdziwa przyjemność. Historie też mnie wciągają, są trochę absurdalne, śmieszne i straszne zarazem. Mój problem polega na tym, że są tam również policjanci z bronią, złodzieje, przemytnicy, więzieni, napadani i postrzeleni...
Od razu muszę zaznaczyć, że wydawca jako grupę docelową czytelników wskazuje dzieci w wieku 4-8 lat. Cóż, zdecydujcie sami.

Na część moich wątpliwości odpowiedź można znaleźć w wywiadzie z Michałem Rusinkiem (tak, tym samym, który przez lata był sekretarzem Wisławy Szymborskiej), który przekładał na język polski inne książki Ungerera ("Księżycolud", "Otto", "Trzej zbójcy"). W rozmowie o twórczości pisarza, tłumacz jego prac mówi m.in. o tym, że literatura może mieć funkcję szczepionki na świat. Cały wywiad znajdziecie tutaj a więcej informacji o autorze oraz innych jego książkach również na stronie wydawnictwa Format lub na oficjalnej stronie ilustratora www.tomiungerer.com.
My na pewno zajrzymy do pozostałych książek Ungerera, a Wy?:)

PS. Jestem też pod wrażeniem strony wydawnictwa Format - dokładne opisy i obszerne fragmenty książek, dużo informacji o autorach i ciekawe materiały dodatkowe. Brawo!

poniedziałek, 8 sierpnia 2016

Debiut Yaa Gyasi

"Droga do domu" Yaa Gyasi,
Wydawnictwo Literackie, 2016.

Zacznę od tego, że ta książka naprawdę mi się podobała.

Mamy tu historię kolejnych pokoleń dwóch afrykańskich rodzin, kobiet, mężczyzn i ich dzieci, zaczynając od XVIII wieku po XXI. To czasem pełne nadziei, innym razem gorzkie i smutne opowieści o kolonizacji Afryki, walkach plemiennych, trudnych tradycjach, niewolnictwie, dyskryminacji rasowej, walce o własną tożsamość.

Autorce udało się bez patosu, ale też bez naiwnych uproszczeń, pokazać jak historie przodków wpływają na losy kolejnych bohaterów powieści. Kamienny naszyjnik przekazywany z pokolenia na pokolenie - dający poczucie więzi z przodkami - czasem jest jak amulet przynoszący szczęście, innym razem jak ciężar, który przygniata i nie daje iść dalej.

Mój jedyny zarzut dotyczy długości tej książki. Mam wrażenie, że posłużyłoby jej rozbudowanie postaci i poszerzenie wątków. Chwilami miałam wrażenie, że to tylko szkic grubej powieści, w którą mogłabym się zanurzyć na wiele dni, a z chęcią nawet tygodni. Tymczasem mamy książkę na dwa wieczory. Z drugiej strony, to niewątpliwie ogromna sztuka ująć te wszystkie wątki w tak krótką formę.

Podsumowując: polecam, choć zostałam z poczuciem niedosytu. Czekam na kolejną powieść Yaa Gyasi!

Autorka jest debiutantką. Więcej o jej pierwszej książce  przeczytacie np. w "The Washington Post", a wywiad z pisarką znajdziecie na www.powells.com. Niestety na polskich stronach niewiele udało mi się znaleźć. Coś przeoczyłam?

piątek, 5 sierpnia 2016

Tajemnice Manhattanu

"Tajemnice Manhattanu" Colin Harrison
Wydawnictwo Agora, 2016.

Odkąd odkryłam jak wspaniałym kryminałem jest "Dochodzenie" napisane przez Davida Hewsona na podstawie scenariusza serialu (sic!) oraz, że książka "House of Cards" Michaela Dobbsa podoba mi się nawet bardziej niż popularna ekranizacja, nie gardzę już z góry tymi tytułami, które pojawiają się niejako przy okazji promocji filmu opartego na tej samej historii. Taką książką są właśnie "Tajemnice Manhattanu", które w Polsce ukazały się chwilę przed premierą filmu, ale amerykańskie wydanie pochodzi z 1996 i zostało nawet zaliczone przez "The New York Times" do setki książek godnych uwagi w danym roku.

Z okładki dowiemy się, że to "stylowy czarny kryminał w duchu powieści Raymonda Chandlera i zarazem pesymistyczna relacja na żywo z rozpadu Ameryki, w której nie ma już ostatnich sprawiedliwych - są tylko mordercy i ich wspólnicy". Zapowiada się dobrze.

Po pierwszych stu stronach zaczynam przeczuwać, że to jeden z tych kryminałów, w których akcja rozwija się przez 370 stron książki, by w trzydziestu ostatnich kompletnie nas zaskoczyć i pozostawić w niemym zdumieniu, a wszystkie wcześniej wyczytane fakty przedstawić w nowym świetle. Otóż nie...

Autor trzyma nas w napięciu (zresztą moim zdaniem niewielkim) przez większą część powieści, aby w finale rozczarować niezbyt zaskakującym rozwiązaniem tytułowych tajemnic.

Nie czyta się tego źle, ale w sumie co z tego, skoro ani to dobry klasyczny kryminał, ani ciekawy obraz rozpadu Ameryki...

Może film wypada lepiej? Ktoś widział?

Rozmowy o książce możecie wysłuchać na stronach radiowej Czwórki - zachęcają, namawiają i polecają...

PS. "Tajemnice Manhattanu" ukazały się po polsku w 2008 pod tytułem "Mroki Manhattanu" w wydawnictwie C&T, więc pewnie możecie je znaleźć w niejednej bibliotece, podobnie jak inne kryminały Harrisona.
 

czwartek, 4 sierpnia 2016

Felek i Tola

"Felek i Tola" Sylvia Vanden Heede
 Wydawnictwo Dwie Siostry, 2011.

Dzisiaj o Felki i Toli. To dość nietypowa para zwierzaków - lis i zajęczyca. Choć można powiedzieć, że jest pomiędzy nimi spora różnica charakterów, razem mieszkają i dzielą codzienne obowiązki oraz wspólnie stawiają czoła nietypowym zdarzeniom. Budzą moją wielką sympatię i z przyjemnością śledzę ich losy w kolejnych tomach: "Felek i Tola","Do zobaczenia, Felku i Tolu", "Felek i Tola na wyspie" oraz "Felek i Tola i porywacze". Tyle po polsku, ale w oryginale dostępnych jest aż kilkanaście tomów!

Lubię tę serię z kilku powodów. Po pierwsze jest serią - można się bezpiecznie przywiązać do bohaterów i zostać z nimi na dłużej. Po drugie, ma wspaniałe i jednocześnie oszczędne ilustracje autorstwa The Tjong-Khinga (o którym pisałam więcej tutaj).

Kolejny powód to fakt, że są to książki dla dwóch grup wiekowych odbiorców - do czytania przedszkolakom oraz jako samodzielna pierwsza lektura dla starszych dzieci.Litery są duże, zdania krótkie, tekst prosty. Moim zdaniem to nie jest minus, choć oczywiście nadaje specyficznego charakteru całej narracji. Zajrzyjcie sami;)





Autorką książek jest Sylvia Vanden Heede. Nie znalazłam niestety o niej zbyt wiele informacji poza krótką notatką na stronie polskiego wydawcy oraz znacznie dłuższą, ale...po holendersku, na Wikipedii. Jest nawet cała strona poświęcona serii o Toli i Felku, ale jak ktoś nie jest poliglotą, to chyba wiele nie skorzysta. Zaskoczył mnie ten brak wywiadów czy bardziej szczegółowych informacji, nie tylko po polsku, ale nawet po angielsku. Może za słabo szukałam. Jak znajdziecie coś więcej, koniecznie dajcie znać:)