czwartek, 29 września 2016

Głód i chciwość

"Głód" Martin Caparrós
Wydawnictwo Literackie, 2016 r.

Dawno nic nie pisałam, bo czytałam na prawdę grubą książkę. Zajęło mi to trochę czasu, ale nie żałuję. Było warto. Spróbuję Wam napisać dlaczego.

"Głód" to połączenie reportażu i eseju, opis świata przeplatany z filozoficznymi rozważaniami autora. I choć może to brzmieć jak trudna lektura, to trudna jest rzeczywiście, ale tylko na poziomie faktów, z którymi konfrontuje nas Caparrós. Jego mistrzostwo polega na sposobie narracji, który wciąga, jak dobra powieść.

Nie da się ukryć, że na odbiór tej książki niewątpliwie duży wpływ ma pogląd polityczny odbiorcy. Autor reprezentuje ewidentnie lewicowy światopogląd. Jest to lewicowość mądra, krytyczna i odważna. Nie ukrywam - dla mnie w sam raz. Ciekawa jestem opinii osób, które mają skrajnie inne widzenie świata niż Capparós.

Mamy 700 stron. Podróżujemy kolejno przez Niger, Indie, Bangladesz, USA, Argentynę, Sudan Południowy i Madagaskar. W każdym z tych miejsc oglądamy głód. Czym jest? Skąd się bierze? Jakie są jego skutki? Odpowiedzi, które padają są różne w zależności od miejsca i czasu. Inny jest głód powoli umierających Nigeryjczyków, inny żyjących z tego co znajdą na wysypisku śmieci Argentyńczyków, jeszcze inny jedzących tylko najtańsze produkty Amerykanów... To co je łączy, to fakt, że zależą od czegoś jeszcze - od ludzi. Problem głodu na świecie to sprawa do rozwiązania - przynajmniej tak twierdzi autor, a ja mu wierzę. 

Dlaczego więc wciąż istnieje? Najbardziej ogólną odpowiedź można chyba zawrzeć w jednym słowie - zachłanność. Zachłanność polityków, korporacji, konsumentów. Czyli też każdego z nas. I nie jest to tylko oskarżenie wywołujące gniew czy wyrzuty sumienia. W trakcie lektury one się pojawiają, ale to nie z nimi zostaję po przeczytaniu tej książki. To raczej rodzaj świeckiej spowiedzi, w którą autor nas włącza i sam bije się w piersi. Pokazuje co jest jego udziałem i jego winą. Jego i moją, i Twoją Czytelniku, i każdego z tego "lepszego" świata... Jednocześnie daje sobie i nam możliwość poprawy, choć z drugiej strony nie pozostawia złudzeń - nasze pojedyncze działania wiele nie zmienią. Mogą dać nam tylko odrobię ulgi, że nie bierzemy udziału w tym mechanizmie, którego produktem jest tytułowy głód. Chociaż, czy to w ogóle możliwe?



"Kadi (...) poszła z dzieckiem do szpitala.(...) Będzie już więcej niż sześć dni - tak mówi:więcej niż sześć dni - jak została przyjęta, ona i jej maluch; nie rozumie tylko, dlaczego powiedzieli jej, że dziecko zachorowało, bo nie było prawidłowo karmione.
- Zawsze mu dawałam jeść. Karmiłam go piersią, potem zaczęłam mu dawać jedzenie. Zawsze dawaliśmy mu jeść. Czasem ja i mój mąż nie jedliśmy, jedliśmy bardzo mało, ale jemu zawsze dawaliśmy; nigdy nie płakał, zawsze miał co jeść.(...) Jeśli zachorował to z innego powodu. Ktoś rzucił na niego urok, jakaś czarownica. Albo nałykał się pyłu, kiedy przeszło przez wieś to wielkie stado.(...) Nie wiem, co mu jest, ale to nie może być z jedzenia. On je.
- A co dostaje do jedzenia?
- Jak to co? Woura - rzuca, jakby to było coś oczywistego. 
Nie mówię jej, że woura - rodzaj polenty z mąki jaglanej rozrobionej z wodą - nie wystarcza do wykarmienia półtorarocznego dziecka, że brakuje tam niemal wszystkiego, co dziecku potrzebne.
(...)
Parę godzin później (...) odchodzi, z martwym maleństwem na plecach."

[cyt. "Głód" M. Caparrósa, Wydawnictwo Literackie, 2016 r., str. 17]




"Nyayiyi mruży oczy, żeby lepiej widzieć; mówi, że ma bardzo zły wzrok. Pyta, czy widzę coś tam daleko; jej zdaniem to krowy. Na tych obrzeżach świata nie ma okularów, każdy widzi co widzi. Dla niektórych świat jest wyraźny i kolorowy, dla innych zamazany, nieczytelny. To pozostałość dawnej różnorodności sposobów widzenia. Teraz z krajach bogatych - w krajach, gdzie są okulary - wmówiono nam, że istnieje tylko jeden sposób patrzenia, modelowy dla nas, i że mamy się ratować, czym popadnie, byle ten model osiągnąć. Funkcje patrzenia są bowiem zunifikowane: czytanie, na przykład, wymagające pewnej ostrości widzenia, jest zjawiskiem nowym dla trzech czwartych ludzkości świata. Przez całe wieki, tysiąclecia, większość ludzi nie potrzebowała takiej rozdzielczości."

[cyt. "Głód" M. Caparrósa, Wydawnictwo Literackie, 2016 r., str. 571]
  

 
Rozmowa z autorem "Głodu" do wysłuchania na stronach radiowej Trójki i do przeczytania na stronie National Geographic.


poniedziałek, 19 września 2016

Romans z wielkim konfliktem w tle

"Żywopłot" Dorit Rabinyan,
wydawnictwo Smak Słowa, 2016 r.


"Żywopłot" to dla mnie po prostu romans, wprawdzie ze skomplikowanym tłem społeczno-religijnym i napisany dobrym językiem, ale romans. I akurat chyba w złym momencie po niego sięgnęłam - miał być przerwą w lekturze "Głodu" Martína Caparrósa - bo w ogóle nie będąc w nastroju na tego typu historię miłosną ciężko było mi się w 100% wczuć w losy bohaterów.

Zaczyna się, jak najlepsze kryminały i nawet, gdy już wiadomo, że kryminał to nie jest - wciąż trzyma w napięciu, chyba w głównej mierze przez sposób narracji. Początek jest taki: ona jest żydówką z Izraela, on muzułmaninem z Palestyny, trafiają na siebie w Nowym Jorku i na szczęście nie jest łzawo ani naiwnie, jest trudno. Jest też pięknie, namiętnie, bywa smutno i dramatycznie - chyba wszystko co w takich love story zawrzeć należy. Mam wrażenie, że dość przewidywalnie.

Najciekawszy był dla mnie wątek konfliktu, ale nie tego izraelsko-palestyńskiego, tylko wewnętrznego konfliktu bohaterki, która jest uwikłana w lojalności wobec swojej rodziny, narodu i historii. Aż czuć, jak wszystko to, co odziedziczyła od swoich rodziców, w sensie emocjonalnym, ciąży na niej i wręcz nią włada wbrew jej woli - nienawiść, strach, uprzedzenia.

Więc jeśli macie ochotę  na historię miłosną - bardzo proszę, chyba nie będziecie zawiedzeni. Chociaż ja fanką tego gatunku nie jestem i przynajmniej póki co, nie zostanę;)

A jeśli chcecie poczytać o wspomnianym konflikcie politycznym bez czarno-białej perspektywy polecam jeden z rozdziałów "Wykluczonych" Artura Domosławskiego.


Tutaj jeszcze strona autorki "Żywopłotu", a na niej odnośniki do wywiadów w prasie i telewizji www.doritrabinyan.com.  A wywiad w języku polskim do przeczytania na onet.pl (pisarka trochę zdradza, ile w tej książce jest z jej osobistej historii;)

PS. Wydawca podaje, że książka ta została usunięta z listy lektur w Izraelu, a wydano ją tam w 2014 r. Czy oznacza to, że w Izraelu lektury są tak bieżące? Ktoś mi wyjaśni?

piątek, 16 września 2016

Paryż dla dzieci

"Paryż Piżamorama" Frederique Bertrand, Michael Leblond
wydawnictwo Wytwórnia, 2015 r.


Pamiętacie wydawnictwo Wytwórnia i "Balladę"? Tym razem będzie o innej nietypowej pozycji z ich katalogu: "Paryż Piżamorama" Frederique Bertrand i Michaela Leblond. To rodzaj graficznego albumu o mieście i jego największych atrakcjach. W podróż zabiera nas tytułowy Piżamoram czyli chłopiec w piżamie. Razem z nim oglądamy największe atrakcje stolicy Francji: wieżę Eiffla, Łuk Triumfalny, Centrum Pompidou i inne. Jednak największą atrakcją dla czytelnika jest pewna mała sztuczka - technika jakiej użyto do ilustracji w tej książce pozwala oglądać ruchome obrazy! 
Wszystko to dzięki foli w cienkie czarne paski, która przyłożona do odpowiednich fragmentów obrazków wywołuje złudzenie ruchu. Pamiętacie takie zabawki z dzieciństwa? Ja miałam taki kartonik, po którym "maszerował" mały niedźwiedź;) Tutaj zastosowano ten zabieg bardziej subtelnie, efekt współgra z ciekawą grafiką. Tekstu jest niewiele, stron zresztą również ale mocą tej książki jest iluzja. Dajcie się jej porwać!

Zresztą co tu dużo pisać, lepiej sami zobaczcie filmik (tutaj) zamieszczony przez wydawnictwo. Fajne? Fajne;)

A jak Wam się spodoba sięgnijcie po "Nowy Jork Piżamorama" tej samej pary autorów.

piątek, 9 września 2016

"Jesień"

"Jesień" Karl Ove Knausgård
Wydawnictwo Literackie, 2016 r.

Pisałam już wcześniej przy okazji "Mojej walki", że czekam na premierę "Jesieni" z wielką niecierpliwością. Emocje moje podniosła dodatkowo entuzjastyczna recenzja Krzysztofa Vargi, który pisał m.in., że "to największy hołd dla rodzicielstwa, jaki kiedykolwiek czytał. Największa pochwała życia, które (...) tutaj pokazuje swoją nieraz okrutną, ale zawsze piękną twarz. (...) Knausgård w pewnym sensie ratuje nasze dusze".

Niestety, gdyby moje życie zależało od Knausgårda, to tą książką z pewnością by go nie uratował.

"Jesień" to zbiór właściwie nie wiadomo do końca czego...felietonów, listów, ćwiczeń z uważności? Ciężko było mi jednoznacznie stwierdzić, co właściwie czytam. Najwięcej satysfakcji dała mi lektura tych rozdziałów, w których autor przyznaje się do swoich słabości czy win ("Butelki") lub rozlicza z przeszłości swoich bliskich ("Żmije"). W tym jest, jak zwykle, dosadny i przekonywujący, podobnie jak wtedy, gdy dotyka tematów tabu (np. "Wargi sromowe").

Część fragmentów przypomina mi bardziej felietony do gazet, i to takie, które trzeba napisać co tydzień, choć nie zawsze jest chęć i temat. Ale trzeba uczciwie przyznać, że są pośród nich też takie, które czyta się z ciekawością (np. "Dagerotypia").

Pozostałe rozdziały zakwalifikowałabym do kategorii "ćwiczenia z uważności". I choć cenię sobie bardzo tę aktywność, to zdecydowanie wolę ją praktykować nie ocierając się o patos czy banał, tutaj to się nie udało. Wielka szkoda.

Myślę o Knausgårdzie, którego znam z "Mojej walki", o jego poczuciu krzywdy, niepewności i codziennym bólu w kontakcie z rzeczywistością. Mam wrażenie, że te przeżycia są wciąż zbyt silne, żeby oddać się w pełni medytacji nad tu i teraz. A jak rozumiem, tym właśnie miała być "Jesień".

Jednego tej książce nie można odmówić - jest pięknie wydana. Trzymanie jej w ręku to prawdziwa przyjemność. Przynajmniej tyle.

Wywiad z autorem, m.in. o "Jesieni" przeczytacie w Gazecie Wyborczej, a krótkiej dyskusji o tej książce możecie wysłuchać w moim ulubionym "Tygodniku kulturalnym" :)

niedziela, 4 września 2016

Nike 2016


Czekając na ogłoszenie finalistów tegorocznej nagrody Nike postanowiłam podzielić się z Wami refleksjami po przeczytaniu kilku z nominowanych pozycji. Będą cztery reportaże i jedna biografia. Niewiele i niestety nie sięgnęłam po żadną z wymienionych powieści. Będzie trzeba nadrobić;)

Na stronie Gazety Wyborczej znajdziecie spis wszystkich nominowanych wraz z opisami i recenzjami.

A poniżej moja krótka lista:

Biografia Zofii Stryjeńskiej to dla mnie przede wszystkim wzruszająca opowieść o artystce, która cierpiała z miłości do sztuki, mężczyzn i swoich dzieci. Czytając tę książkę czułam, jak z każdym rozdziałem coraz mniej zazdroszczę jej sławy i talentu, za to bardziej podziwiam i współczuję - wyborów, których musiała dokonać i konsekwencji, z którymi później się mierzyła. Polecam, chociaż myślę, że nie jest to tytuł, który znajdzie się w czołówce.
Opowieść o współczesnym Egipcie, która mogłaby być pasjonująca, a jednak nie jest. Zdecydowanie to nie jest mój faworyt, chociaż to tylko niewiele ponad 200 małych stron i warto trochę się pomęczyć, żeby dowiedzieć się nieco o dzisiejszej Aleksandrii i jej mieszkańcach. 
Dla kogoś, komu USA kojarzą się głownie z Nowym Jorkiem to doskonała lekcja tego, jaka jest "prawdziwa" Ameryka. A może sprawiedliwiej jest powiedzieć - jaka bywa. Historia współczesnego Ku Klux Klanu i portrety kilku jej członków dają do myślenia.  
To pierwszy z moich faworytów. "Białystok. Biała siła, czarna pamięć" jest o tym, że przed wielką fanatyczną nienawiścią, która zabija (dosłownie) pojawia się zawsze szereg znaków i zapowiedzi; że nie ignorując ich mamy szansę zatrzymać faszyzm, rasizm, antysemityzm. Ale jeśli przegapimy ten moment, to może się okazać, że później będziemy już bezsilni. To do bólu aktualna książka. Nie tylko dla Białegostoku, niestety. 
To drugi z moich faworytów do nominacji. Nie wiem czy przegapiłam te lekcje historii, czy nie słuchałam uważnie, ale na prawdę czytając tę książkę miałam chwilami wrażenie, że autorka odkrywa przede mną fakty, o których nie miałam pojęcia. Książka jest  podzielona na kilka rozdziałów, każdy z nich poświęcony innemu problemowi i obszarowi Polski w roku 1945. Mi najbardziej zapadły w pamięci dwa: o jeżdżeniu na szaber na Ziemie Odzyskane i Warszawie przepełnionej martwymi ciałami. Bez epatowania okropnościami wojny, bez ocen ludzi postawionych przed przedziwnymi okolicznościami życiowymi. Myślę, że na prawdę warto przeczytać. A bardzo ciekawej rozmowy z autorką możecie wysłuchać w programie "Inny punkt widzenia".

To by było tyle. Teraz czekam na ogłoszenie siedmiu finalistów i biegnę nadrabiać zaległości (obawiam się, że niestety nie czytelnicze;).

PS. Nie wiem czemu wśród nominowanych nie ma Wojciecha Jagielskiego za "Wszystkie wojny Lary" i Anny Janko za "Małą Zagładę". Obie te książki mnie poruszyły i uważam je z ważne lektury.

piątek, 2 września 2016

Klasyczny kryminał?

"Sidney Chambers. Cień śmierci" James Runcie
Wydawnictwo Marginesy, 2016 r.

Usłyszałam niedawno o całkiem przyzwoitym (podobno) serialu detektywistycznym, nieco w klimacie kryminałów Agathy Christie. Ponieważ ostatnio ciężko mi przewidzieć, kiedy będę miała dłuższą chwilę wolnego czasu, żeby nie oglądać jednego odcinka na trzynaście razy, postanowiłam sięgnąć po pierwowzór.

"Sidney Chambers. Cień śmierci" wydało wydawnictwo Marginesy, które kojarzy mi się między innymi z "Dochodzeniem" D. Hewsona i za rozrywkę jaką mi dostarczyli tą lekturą bardzo ich lubię. Oczywiście w swojej ofercie mają znacznie więcej i często znacznie lepszych pozycji, np. serię J. Cabre czy "Shantaram" G.D.Robertsa.

Tu mamy do czynienia ze zbiorem opowiadań, których głównym bohaterem jest ksiądz pracujący w małej parafii pod Londynem i... rozwiązujący zagadanki kryminalne. Czasem jest to kradzież, innym razem morderstwo. Młodemu duchownemu bliżej do panny Marple niż Detektywa w Sutannie (pamiętacie jeszcze ten serial?!;)  Dostajemy trochę obrazków z angielskiej prowincji lat '50, odrobinę Londynu z tamtego okresu, eleganckie obiady u arystokracji i jazzowe koncerty w Soho. Dodatkowo ksiądz jest młody i służy w kościele anglikańskim więc mamy również wątek miłosny.

Niestety James Runcie nie jest jak Agatha Christie. Wszystko to trochę naiwne a klimat słabo zarysowany, ale w sumie czyta się przyjemnie, pod warunkiem, że w małych dawkach. W sam raz, od czasu do czasu, po jednym opowiadaniu do herbatki o 17.00 ;)

PS. Ten serial to "Grantchester" i w przeciwieństwie do książki, jest dostępny w polskiej wersji językowej już od roku. Widzieliście? A w Wielkiej Brytanii ukazało się już kilka kolejnych części przygód Sidneya Chambersa, więc jak ktoś się wciągnie, będzie miał co czytać. Ja raczej po kolejne opowiadania nie sięgnę, ale na ekranizację chętnie zerknę. Może będzie w sam raz do prasowania;)