"Poczucie kresu" Julian Barnes,
Wydawnictwo Świat Książki, 2011 r.
Rzadko piszę tutaj o książkach wydanych dawno temu, ale dzisiaj będzie wyjątek, bo "Poczucie kresu" zdecydowanie na to zasługuje.
Generalnie staram się śledzić większość najważniejszych nagród literackich i chociaż niestety nie jestem w stanie wszystkich nagradzanych tytułów czytać, to jednak mniej więcej kojarzę tytuły, po które obiecuję sobie sięgnąć przy najbliższej okazji. Jednak Nagrodę Bookera w 2011 roku kompletnie przegapiłam i w dodatku nigdy nic Barnesa nie przeczytałam. Ale jak mówią "lepiej późno, niż wcale". I tak też zrobiłam, a przyjemność miałam przy tym ogromną.
Tytuł brzmi może trochę pretensjonalnie, ale nic z tej pretensjonalności nie znajdziemy w tekście. Mamy tu historię czterech przyjaciół powoli wchodzących w dorosłe życie, rozmowy o literaturze, filozofii, miłości, śmierci itp.; wszystko to w klimacie akademickich rozważań. Jest też pewna tajemnica, która ich trochę łączy, a trochę dzieli. Mijają lata, a zagadka powraca, już w całkiem innych okolicznościach. Jest ona po części pretekstem dla narratora do spojrzenia na młodość głównych bohaterów z perspektywy kilkudziesięciu lat i refleksji nad tym, jak różnie odbieramy rzeczywistość w zależności od tego, skąd na nią patrzymy.
Nie obędzie się bez gorzkich refleksji, ale Barnes ma też sporo sympatii dla swoich bohaterów i mimo wszystko jest dla nich raczej wyrozumiały. Tak czy inaczej, daje do myślenia i książka wcale nie jest taka lekka jakby się mogło na początku wydawać.
Zdecydowanie polecam i sama zaraz sięgam po "Papugę Flauberta", czyli chyba najbardziej znaną powieść Juliana Barnesa. Wkrótce dam znać czy się nie rozczarowałam.